Temat ciekawy i wart szerszego potraktowania, aliści krótkie kajdanki felietonu zmuszają mnie, żebym ograniczył się do muzyki, choć zacznę nieco szerzej...
Otóż jeszcze w poznańskim gimnazjum mieliśmy profesora, który - jakkolwiek pijanica - może podświadomie wyprzedzał swymi metodami pedagogicznymi epokę. Nie starał się wkuwać w nas wiedzy, jeno zmuszał do samodzielnego myślenia i konkluzji. Tak to - pewnego dnia - w ciężkim kacu zataczając kręgi po klasie, rzucił mi pytanie:
- Dlaczego żadna kobieta nie napisała wartego uwagi dramatu?
Kiedy daremnie, w siódmych potach, starałem się odgadnąć należyte wyjaśnienie, profesor stanął, spojrzał na mnie z głęboką pogardą, zaczem rzekł:
- Siadaj durniu! Bo kobiety nie mają poczucia odpowiedzialności.
Myśląc dziś o tym, chociem nie judaista, podejrzewam, że to już Mojżesz na górze Synaj usłyszał z ust Przedwiecznego:
- Niewiasty rzeczą jest rodzić dzieci, gotować w domu strawę i modlić się o powodzenie męża.
Tak to potem zostało na długie setki lat, z wyjątkiem wielkich dam, bo one tylko miały prawo po miłych uciechach nocy przyglądać się turniejom i odbierać hołdy z ust poetyckich rycerzy: trubadurów lubo Minnesängerów.
Nie opatrzony pomocą encyklopedii, gdy sięgam pamięcią wstecz, widzę na jej polskim ekranie kilka jeno dźwięcznych zjawisk w spódnicach. Oczywiście artystkę należącą do wszystkich mitologii, Safonę, która na wyspie Lesbos dzieliła czas między kochanie pięknych dziewcząt, co ją otaczały, i uprawianie z nimi muzyki, zwłaszcza z ulubienicą Billitis. Dalej skok aż w połowę wieku XVI, gdy we Florencji, na cześć polskiego królewicza Władysława, nadworna kompozytorka Francesca Caccini napisała całą operę pod tytułem "Uwolnienie Ruggiera z wyspy Alcyny".