Poszukiwanie analogii bardzo łatwo przywodzi do absurdu, ale mimo to bywa pożyteczne wszędzie tam, gdzie nie starcza wyobraźni, by zrozumieć zjawiska nieznane. Często, próbując sobie wyobrazić jak będą przyjmowane moje propozycje scenariuszowe za granicą, przywołuję pamięć naszych kolegów Bułgarów, którzy studiowali w Filmówce i dziś przywożą nam czasem scenariusze, których akcja dzieje się w Polsce. Ta ich Polska zdumiewająco przypomina Bałkany. W tekście niemal poprawnym językowo ktoś czasem rzuca pytanie: gdzie tu można podyskotekować?
Podróżowałem ostatnio do Bangladeszu i żeby sobie lepiej wyobrazić powstanie tego młodego tworu państwowego, musiałem szukać analogii w Białostockiem. W czasach pierwszej wojny światowej (może na kilka lat przed jej wybuchem) ktoś mógł odciąć tę część ziemi (białostockiej czy grodzieńskiej), na której przewagę mieli prawosławni i przyłączyć ją do tworu państwowego, w którym obowiązywałby jakiś inny język, a istniałaby łączność wyznaniowa. Ten twór nie miałby nawet wspólnej granicy, mógłby być właśnie Bułgarią, a mówiący po polsku prawosławni, podlegaliby bulgaryzacji na odległość. Oczywiście wybuchłoby powstanie i w efekcie oderwane ziemie nie przyłączyłyby się do katolickiej Polski, ale utworzyły nową państwowość.
Tym, kto mógł zaproponować podobne rozwiązanie, był ten sam brytyjski orędownik idei państw jednolitych etnicznie i wyznaniowo. Lord Curzon, któremu my, Polacy, zawdzięczamy granicę na Bugu, a Bengal zawdzięcza podział na dwa Bengale - zachodni, hinduistyczny ze stolicą w Kalkucie i ten drugi muzułmański, ze stolicą w Dhace, połączony w swoim czasie z mówiącym w urdu Pakistanem. Bengal zachodni ma się świetnie w Indiach, jest stanem stosunkowo zamożnym i wysoko rozwiniętym kulturalnie.