Producenci zatrudnili rzecznika prasowego filmu. Na Zachodzie to żadna nowość, w Polsce do tej pory nikt o tym nie pomyślał. Stanowisko rzecznika powierzono w drodze konkursu Irenie Groblewskiej, która wcześniej stworzyła dział promocji w Centrum Sztuki Współczesnej w Warszawie, a także rozgrzała atmosferę wokół filmu "Przystanek Alaska". - Serial podobał się dosłownie wszystkim: żołnierzom, matkom, klerykom, dzieciom - wspomina Groblewska. - Wiadomo było, że wszyscy oni żyją filmem. Gdy zaczynałam pracę z "Ogniem i mieczem", wiedziałam, że sytuacja będzie podobna, że będę pracować praktycznie dla każdego polskiego widza - mówi. Dziennikarze, którzy chcieli pisać o dziele Hoffmana - dzięki stale obecnej na planie rzeczniczce - mieli ułatwione zadanie. Regularne relacje w programie "Kawa czy herbata", artykuły w "Gazecie Wyborczej", wreszcie setki reportaży w prasie kobiecej sprawiły, że na długo przed premierą połowa Polek była bez reszty zakochana w Aleksandrze Domogarowie. Bardzo szybko czytelnicze pospolite ruszenie uczyniło z bohaterów filmowych gwiazdy ilustrowanych magazynów i porannych programów telewizyjnych.
Przedsięwzięciu Hoffmana od początku towarzyszyło także niezwykłe zainteresowanie artystów. W Muzeum Karykatury w Warszawie od końca stycznia prezentowane były prace Antoniego Chodorowskiego, Jacka Frankowskiego i Szymona Kobylińskiego, który zagrał w jednym z epizodów filmowych. Rozgłos zdobyły zwłaszcza prace Frankowskiego. Autor skorzystał z ankiety "Nowej Wsi", w której czytelnicy głosowali nad obsadzeniem w Trylogii... polityków. I tak: Zagłobą - zarówno w opinii czytelników, jak i na rysunkach artysty - został Lech Wałęsa, Horpyną - Izabella Sierakowska, Wołodyjowskim - Leszek Miller, Tuhaj-bejem Jacek Kuroń, a Bohunem Marian Krzaklewski.
Widzowie, którym podobały się śmieszne rysunki i fotografie, mogli kupić specjalny album "ťOgniem i mieczemŤ na wesoło".