Kerry publicznie obsypuje ją komplementami, ale ona nie odwzajemnia mu się tym samym – chwali go wprawdzie w wywiadach, ale w czasie przemówień kandydata, zamiast wpatrywać się w niego z zachwytem i potakująco kiwać głową, jak to czynią żony amerykańskich polityków, wygląda raczej na znudzoną. Po pierwszych prawyborach w Iowa, kiedy zebrani sympatycy Kerry’ego zaintonowali za nim hasło jego kampanii „Bring it on” („Podejmij ten temat” – wyzwanie Busha do dyskusji o bezpieczeństwie kraju), stojąca u jego boku małżonka najpierw milczała z wyrazem zażenowania na twarzy, i dopiero po dobrej chwili zaczęła markować ustami przyłączenie się do chóru: wyglądało to na parodię. Teresa Heinz Kerry nie ukrywa, że jest zdegustowana idiotyzmem i tandetą amerykańskich kampanii politycznych. Nazwała je kiedyś grobem prawdziwych idei i kolebką pustych obietnic.
Najbardziej irytują ją wścibskie pytania dziennikarzy
, którzy koniecznie chcieli się dowiedzieć, dlaczego na przykład dopiero rok temu zmieniła nazwisko z Heinz (po pierwszym mężu) na Heinz Kerry. Pani Teresa przyznała, że uczyniła to pod presją demokratycznych działaczy, kiedy jej mąż zdecydował się kandydować na prezydenta. I oświadczyła: „Prawdę mówiąc, gówno mnie obchodzi, czy jestem znana jako Heinz, czy Heinz Kerry”, dodając: „Przeklinanie to dobry sposób na rozładowanie napięcia”. Tak się nie wypowiadają publicznie żony amerykańskich polityków, zwłaszcza przystępujących do szturmu na Biały Dom, ale też małżonka senatora-kandydata pochodzi z innego świata.
Maria Teresa Thierstein Simoes Ferreira, jak brzmi jej panieńskie nazwisko, urodziła się 65 lat temu w Mozambiku. Jej ojciec, portugalski lekarz-onkolog, wyjechał tam, by leczyć biednych mieszkańców kolonii.