Po zawierusze, jaką hierarcha z Zambii wywołał wiosną 2001 r., doprawdy mało kto przypuszczał, że ujrzy jeszcze taki widok. Oto spośród stu biskupów, przybyłych na audiencję generalną w Auli Pawła VI, jedno z miejsc najbliżej papieża zajął 73-letni Milingo, po raz pierwszy od tamtej historii goszczący w Watykanie. Fakt, że pozwolono mu usiąść obok Jana Pawła II, świadczy najlepiej o tym, że jego wybryk został wykreślony z pamięci. Przynajmniej oficjalnie, bo wielu dostojników nadal nie chce mieć z nim nic wspólnego.
Do tej pory nie wiadomo, dlaczego o jego kontaktach z sektą Moona Stolica Apostolska dowiedziała się dopiero w dniu, w którym zawarł w Nowym Jorku ślub z wybraną specjalnie dla niego przez guru 43-letnią Koreanką Marią Sung Ryae Soon. Przez następne tygodnie za Spiżową Bramę napływały coraz gorsze wiadomości. Na konferencji prasowej na Manhattanie uśmiechnięty afrykański hierarcha ogłosił, że chce pozostać w Kościele jako pierwszy żonaty arcybiskup. Chwalił się szczęściem, jakiego zaznał u boku żony, a Moona nazywał Mesjaszem.
Zdruzgotany tym występkiem Watykan
wezwał go do opamiętania, grożąc ekskomuniką, jeśli nie powróci do Kościoła. Kongregacja nauki wiary, kierowana przez znanego z surowości kardynała Josepha Ratzingera, w publicznej naganie kanonicznej zażądała, by Milingo przyrzekł posłuszeństwo papieżowi i to – jak podkreśliła – z takim rozgłosem, jaki nadano jego wstąpieniu do tak zwanego Kościoła Zjednoczeniowego. Gdy kolejne buńczuczne deklaracje byłego arcybiskupa Lusaki nie dawały już właściwie żadnej nadziei na pojednanie, rękę do niego wyciągnął Jan Paweł II i przyjął grzesznika na prywatnej audiencji. Afrykański hierarcha zabiegał o nią zresztą od lat. Jak to później skomentowano, musiał przystąpić do sekty i ożenić się, by uzyskać zgodę na spotkanie z papieżem.