Wtrzech ukazujących się właśnie u nas książkach – „Apokalipso” Maksa Cegielskiego, „Orłach i aniołach” Juli Zeh oraz „Daj mi!” Iriny Dienieżkiny – więcej jest podobieństw niż różnic. W każdej z nich ukazano świat na krawędzi, z popękanymi więziami społecznymi i postaciami, które, zdawałoby się, powinny odnosić sukces, a tymczasem zmierzają prostą drogą ku przepaści i autodestrukcji.
W najpełniejszy (i najbardziej przejmujący sposób) taką wizję rzeczywistości kreśli Juli Zeh. Powieść tej 30-letniej pisarki, wydaną w Niemczech w 2001 r., krytycy uznali za jeden z najważniejszych i najbardziej oryginalnych debiutów ostatnich lat. „Dziecinko, to wszystko już minęło. Jedyne, co jeszcze może się zdarzyć, to że ci w tak zwanym międzyczasie wykituję” – powiada główny bohater Max i trzeba przyznać, że jest na dobrej drodze. Tylko bowiem kreska kokainy może sprawić, że jego wyniszczony mózg w miarę sprawnie pracuje. 33-letni Max miał prawie wszystko: był wschodzącą gwiazdą w renomowanej kancelarii prawniczej w Wiedniu, uchodził za jednego z najlepszych specjalistów od prawa międzynarodowego, eksperta w problematyce bałkańskiej, zarabiał dobre pieniądze i związał się z Jessie, miłością z czasów szkolnych.
Jessie jednak aniołem nie była: wraz z rodziną zajmowała się przemytem narkotyków przez Albanię. Pewnego dnia zostaje znaleziona w domu z przestrzeloną głową, zaś tajemniczy rozmówca domaga się od Maxa, by ten przekazał jakiś numer i ukrytą w mieszkaniu gotówkę. Numer ów, dowiadujemy się w końcu, ma związek z organizowaniem nowego kanału przerzutu, tym razem przez Polskę, wszystko zaś „odbywać się miało pod przykrywką rozszerzenia Unii Europejskiej na Wschód i nowych stref wolnego handlu”.