Poza uposażeniem i dietą 560 posłom i senatorom przysługuje comiesięczny ryczałt – 10 tys. zł – na prowadzenie biura. Rozliczany jest rachunkami i fakturami, a ewentualne zaoszczędzone kwoty wracają do kasy Sejmu lub Senatu. W 2004 r. z budżetu pójdzie na to ok. 70 mln zł. Parlamentarzysta ma prawo do zakładania biur „w celu obsługi swojej działalności w terenie” nie tylko w swoim okręgu wyborczym. Posłowie utworzyli 460 biur podstawowych oraz 482 filie. Poseł Tadeusz Gajda (PSL) otworzył nawet biuro dla służb mundurowych. – Nie przyjmujemy u nas cywili – mówi dyrektor Janusz Prędki. Do wskazanego biura na początku kadencji Kancelaria Sejmu dostarcza wyprawkę: meble, komputer z drukarką, kserokopiarkę, telefon z faksem. Na czas sprawowania mandatu poseł staje się pracodawcą dla zatrudnionych przez siebie pracowników (obecnie 848 osób). Może się też otoczyć nawet kilkudziesięcioma społecznymi asystentami. Senator Zbigniew Gołąbek (SLD) ma ich pięćdziesięciu, a wszyscy posłowie – 2671.
Przepisy wyraźnie mówią, że „ryczałt nie może być wykorzystywany na finansowanie działalności partii politycznych, organizacji społecznych, fundacji oraz na (...) finansowanie działalności charytatywnej”. Przykładów ich łamania znaleźć można aż nadto.
Intronizacja Chrystusa
Adresy i telefony biur parlamentarnych w sporej części pokrywają się z adresami i telefonami biur partii. Dotyczy to m.in. biur parlamentarzystów z SLD, PSL, PO i PiS oraz z nowej lewicowej partii – SdPl. Opłacani z poselskiego ryczałtu pracownicy biur wykonują partyjne zadania, a partie i stowarzyszenia wykorzystują przydzielone biurom wyposażenie.
W biurach posłów LPR i Porozumienia Polskiego znalazły się punkty informacyjne Ogólnopolskiego Ruchu Antyunijnego, a z kolei u posłów zwolenników integracji – prounijne punkty informacyjne.