Druga część jest zdecydowanie poważniejsza. Nacisk nie został położony na atrakcyjne baletowe sceny pojedynków i mordobicia, tylko na psychologię i wyjaśnienie motywów postępowania filmowych postaci. Dowiadujemy się cokolwiek o uczuciach łączących Billa i Czarną Mambę, a także o przyczynach wydanego na nią wyroku śmierci. Pojawia się również subtelny wątek ich córeczki. I mamy okazję uzupełnić wiedzę o duchowym rozwoju bohaterki, która przez długie lata ćwiczyła sztukę wschodnich walk pod okiem mistrza O-Ren Ishi, otrutego później przez jednooką Ellę Driver (Daryl Hannah).
Prawie połowa „Kill Billa vol. 2” to retrospekcje. Tuż po czarno-białej sekwencji, w której bohaterka grana przez Umę Thurman opowiada w skrócie zawartość pierwszego odcinka, powraca słynna scena ceremonii ślubnej. Ale nie sam moment rzezi, tylko poprzedzająca ją rozmowa Panny Młodej z Billem, z której wynika, że zerwała z nim, by zająć się wychowaniem dziecka i wymarzoną pracą w sklepie płytowym. Na końcu spotykają się raz jeszcze, by ostatecznie wyjaśnić sobie przyczyny rozstania i – jak głosi reklama filmu – dopełnić najkrwawszą zbrodnię najkrwawszą zemstą.
Jeśli „Kill Bill vol. 2” przejdzie do historii kina, to przede wszystkim z uwagi na scenę zamykania Czarnej Mamby w trumnie i chowania jej w grobie. Kamera z sadystyczną dokładnością rejestruje każdy grymas twarzy bohaterki, a następnie razem z nią daje się zakopać w ziemi. Na ekranie przez długą chwilę (w kinie trwa ona wieczność) nic nie widać, słychać tylko ciężkie odgłosy sypanego piachu i rozpaczliwe krzyki. Tarantino zdaje sobie sprawę z szoku, jaki ta scena wywołuje. Dlatego celowo ją wydłuża, bawiąc się konsternacją widzów przeżywających w kinie nieludzkie katusze.
Komiksowość przedstawionego świata jest oczywista, a kropkę nad „i” stawia specyficzna konwencja „Kill Billa”, odwołująca się do tradycji kina klasy C.