Przez 30 lat podziału wyspy Europa kibicowała cypryjskim Grekom; republiki tureckiej na północy nigdy nie uznała, wprowadziła ostracyzm, obłożyła sankcjami. W rezultacie to cypryjscy Grecy negocjowali wejście do Unii i tylko oni się w niej znajdą 1 maja, odrzuciwszy gremialnie (76 proc.) w referendum rozsądny plan połączenia wyspy i zasypania podziałów (na fot. manifestacja przeciwników porozumienia). Pozornie odnieśli zwycięstwo: to oni, już jako członkowie Unii, będą teraz dyktować warunki Turkom z Cypru i kontynentu. Ale to bardzo pyrrusowe zwycięstwo. Cypryjscy Turcy, którzy w referendum zgodzili się na liczne ustępstwa, również terytorialne, i wyciągnęli rękę na zgodę, okazali się po raz pierwszy lepszymi Europejczykami niż ich greccy sąsiedzi. W zamian osiągną bardzo wiele: uznanie dla swojej odmienności i pewnie zniesienie sankcji, co pozwoli na szybszy rozwój, zwłaszcza turystyki (część turecka wyspy jest pod tym względem dużo atrakcyjniejsza od greckiej). Pękła bowiem ważna bariera psychologiczna: jeśli od dziś kogoś na wyspie będzie Europie żal, to Turków właśnie. A najbardziej – straconej wspólnej wielkiej szansy, aby zlikwidować ostatni relikt zimnej wojny na kontynencie. Za co wina obciąży jednoznacznie cypryjskich Greków.