Już samo wybranie przedmiotu czci wydaje się kontrowersyjne. Znaczenie polskiej flagi bowiem w ostatnich latach zmieniło się. Nastąpiło przejście od wzniosłej narodowej identyfikacji do instrumentalizacji. Z tą mamy na przykład do czynienia, kiedy widzimy na szybie autobusu komunikacji miejskiej logo w biało-czerwonych barwach z orłem w koronie oraz napisem: Wolny Związek Zawodowy Kierowców RP, z podanym telefonem komórkowym. Nie ma chyba na świecie drugiego kraju, w którym związkowcy używają narodowych barw. Mają oni własne symbole i kolory i to właśnie je eksponują, zwłaszcza podczas strajków i demonstracji. – U nas flaga narodowa, której naturalnym miejscem są maszty instytucji państwowych, trafiła na krawaty partyjnych działaczy Samoobrony. Tym samym rzadko bywa teraz ceremonialnym znakiem wspólnoty. Najczęściej towarzyszy demonstrowaniu partykularnych interesów w ulicznych manifestacjach, lokalnych sporach czy wręcz partyjnych waśniach. Jako symbol jedności straciła siłę znaku narodowego. Zamiast tego mamy uliczne rozdrapywanie symboliki, wręcz jej zawłaszczanie. Wielu chciałoby mieć prywatną flagę tak jak prywatną Polskę – mówi Roch Sulima, antropolog z Uniwersytetu Warszawskiego.
W parlamentarnych dyskusjach, towarzyszących poszczególnym etapom prac nad nowelizacją ustawy o godle, barwach i hymnie Rzeczypospolitej Polskiej, padło wiele podniosłych słów i patetycznych sformułowań. Nierzadko pokazywały one całkowite oderwanie od rzeczywistości. Poseł Marian Janicki (UP) na przykład dał w swym wystąpieniu wyraz następującej wierze: „Zdaję sobie sprawę z tego, że w większości polskich domów flaga funkcjonuje, większość z nas ją ma”. Poseł zapewne nie pamięta mody wśród młodzieży w latach 80. i 90. na noszenie miniflag na kurtkach.