W jednej chwili, gdy z wysokości siedmiu tysięcy metrów spadł samolot, życie Davida Zimmera odmieniło się. Los sprawił, że profesor literatury stracił w ten sposób żonę i dwóch synów. Gdy wydawało się, że nic nie przywróci go do codziennego życia, trafia w telewizorze na film z podrzędnym komikiem końca epoki kina niemego Hectorem Mannem. Pisze książkę o jego filmach. I nagle otrzymuje wiadomość, że aktor, który zniknął w tajemniczych okolicznościach u progu kariery w 1929 r., sześćdziesiąt lat później daje znak życia z rancha w Nowym Meksyku.
Jeśli ktoś przywykł do błyskotliwej narracji i porywających dialogów, jakie znamy z poprzednich książek i scenariuszy filmowych Paula Austera (a wystarczy przywołać „Trylogię nowojorską” czy „Brooklyn Boogie”), to tym razem zostanie zaskoczony posępnym i mrocznym tonem „Księgi złudzeń”. W znacznej mierze bowiem to opowieść o cierpieniu i upadku, jakiego w rozmaitych okolicznościach doświadczają Zimmer i Mann. Tę ponurą aurę wzmaga także wszechobecne w powieści przekonanie, że żyjemy w sidłach Przypadku.
„Księga złudzeń” ma jeszcze jednego bohatera – hrabiego Chateaubrianda, którego „Pamiętniki zza grobu” tłumaczy Zimmer. Nie przypadkiem właśnie dwa zdania z twórczości francuskiego pisarza stały się mottem tej powieści: „Człowiek nie ma jednego i tego samego życia. Ma wiele żywotów ułożonych kolejno, i to jest przyczyną jego niedoli”.
O tej niepewności i nieprzejrzystości istnienia przekonuje się Zimmer, gdy przyjeżdża w końcu na rancho do umierającego komika. Okazuje się bowiem, że Mann, osiadłszy tam po rozmaitych życiowych zakrętach, nakręcił kilka nikomu nieznanych filmów.