Gdyby nie pewne uciążliwości, aparaty słuchowe byłyby równie powszechne jak okulary. Jedni się ich wstydzą, drugim po prostu przeszkadzają. Od niedawna pojawiła się jednak nowa nadzieja w postaci implantu wszczepianego do ucha środkowego – urządzenie niewidoczne, wygodne, lecz ciągle bardzo drogie. Taka proteza kosztuje w Polsce 20 tys. zł i trzeba na nią wyłożyć gotówkę z własnej kieszeni, bo Narodowy Fundusz Zdrowia finansuje tylko koszt samej operacji (około 3,5 tys. zł). Za aparat słuchowy Fundusz zwraca dorosłym 560 zł, a dzieciom 1500 zł i choć ceny tych urządzeń są kilkakrotnie niższe od implantu (najnowocześniejszy i całkowicie schowany w kanale słuchowym aparat cyfrowy to wydatek 5 tys. zł), chętnych w Polsce wciąż nie jest zbyt wielu. Według szacunków producentów 80 proc. osób z niedosłuchem nie nosi aparatów słuchowych. Wielu pacjentów na nie po prostu nie stać, inni czują się z nimi źle.
Do tej drugiej grupy należał Zdzisław Wiszniewski. Jeszcze niedawno ten 54-letni taksówkarz z Warszawy zastanawiał się, za co utrzyma rodzinę. Problemy ze słuchem pogłębiały się, a aparat, który lekarze umieścili mu w uchu, był tak uciążliwy, że wolał być skazany na ciszę, niż stale słyszeć piski rozsadzające głowę.
– Choć obecne aparaty słuchowe są coraz lepsze, to jednak prawie co piąty użytkownik skarży się na nieprzyjemny efekt zatkanego ucha, nienaturalne brzmienie własnego głosu i występujące w aparacie sprzężenia zwrotne – przyznaje prof. Henryk Skarżyński, założyciel i dyrektor Międzynarodowego Centrum Słuchu i Mowy w Kajetanach koło Warszawy. To znana postać w świecie polskiej medycyny – po raz pierwszy wszczepił w 1992 r. implant ślimakowy, 6 lat później implant słuchowy do pnia mózgu, a niedawno przeprowadził znów pierwszą w naszym kraju operację wszczepienia implantu ucha środkowego.