Aleksander Reński, bohater najnowszej minipowieści Eustachego Rylskiego „Człowiek w cieniu”, nie lubi Czechowa. „Kto to widział, żeby młody w końcu człowiek tłukł opowiadanie za opowiadaniem, dramat za dramatem, które różnią od siebie tylko tytuły – kłóci się z matką. – Jakby niczego innego w życiu nie było”. Matka, która czyta Czechowa w oryginale, jest oczywiście odmiennego zdania. Skąd ta niechęć do autora „Płatonowa”? Może Reńskiego, późnego wnuka generała Artioma Kiriłłowicza Rańskiego, męczennika rosyjskiej wojny domowej – jak sam się przedstawia – dręczy podejrzenie, iż przypomina któregoś z czechowowskich bohaterów? Choć może jednak bliższy byłby mu Obłomow z powieści Gonczarowa, outsider, który pewnego dnia postanawia nie wstać więcej z łóżka.
Wprawdzie Reński w końcu podniósł się, ale bez entuzjazmu. Mimo że dokoła entuzjazm raz po raz wybucha, jest przecież rok 1990, zaczyna się nowa Polska. Co bohater postrzega mimochodem: „Piękniały miejscami elewacje, rozjaśniały się witryny sklepów, konstytuował się jakiś efektownie brzmiący bank, w zapuszczonych podwórkach wykwitała, czasami tylko na chwilę, jakaś egzotyczna restauracja...”.
Aleksander Reński, rocznik 1954, jest szanowanym notariuszem, „nieprawdopodobnie znudzonym swoim zajęciem”, który zarabia spore pieniądze, na ogół bez większego wysiłku. Pewnego dnia zjawia się u niego klient specjalny, biznesmen nowego chowu, co do którego morale nie można mieć złudzeń. Wybrał Reńskiego, ponieważ ów Polak, lecz z pochodzenia Rosjanin, zna doskonale język kraju, z którym bohater nowych czasów będzie prowadził rozległe interesy. Notariusz nawiązuje bliskie kontakty z gangsterem, korzysta nawet chętnie z usług prostytutek, które ów mu „organizuje” – najczęściej są to Rosjanki pochodzące z rodzinnych stron matki.