Archiwum Polityki

Cukier mamy we krwi

W PRL cukier był barometrem kryzysów i nastrojów ekonomiczno-politycznych. Zależność była prosta. Kryzys berliński – cukier znika ze sklepów. Kryzys kubański – cukier niknie. Październik – wykupiony. Marzec – kolejki po cukier. Grudzień – bez cukru. Obniżka cen parowozów – cukru w sklepach brak. Naród wyczuwał zmiany bezbłędnie, z jednym wyjątkiem. Pod koniec lat 60., zamiast zdrożeć, staniał z 12 na 10,50 zł. Ciotka sąsiada długie lata sypiała potem na tapczanie wypełnionym po brzegi torebkami z cukrem. Nie ona jedna.

Władza ludowa miała w końcu dość wpływu cukru na politykę i reglamentowała go. Został weteranem kartek, bonów, asygnat, a potem rynkowym zaczynem ustrojowych wątpliwości – pytanie o zawartość cukru w cukrze działało na władze jak płachta na byka. Jednocześnie cukier wpisał się do historii jako bohater najbardziej lapidarnej i zaszyfrowanej receptury narodowego specjału – czyli „1410”, gdzie występuje pod postacią pierwszej jedynki.

Wkrótce przekroczymy kolejny próg dziejowy, naturalnie więc cukier został bohaterem mediów, relacjonujących, jak społeczeństwo rozpoczęło jego tezauryzację. Czy to sanacja, czy okupacja, komuniści czy unioniści – lud wie, że bez względu na okoliczności i ustroje cukier to produkt, którego cenę tworzy nie rynek, lecz politycy (jednego z posłów cukier doprowadził nawet do szaleństwa). Jako towar polityczny podlega więc automatycznie spekulacji. I magii. Cóż bowiem – jeśli nie magia – powoduje, że człowiek zjadający 12 kg cukru rocznie kupuje go tyle, by mu wystarczyło na najbliższe 12 lat?

Przybylik

Polityka 15.2004 (2447) z dnia 10.04.2004; Fusy plusy i minusy; s. 110
Reklama