Wciąż jest mnóstwo pieniędzy do wzięcia – uważa Irena Sokołowska z Centrum EXPO XXI, szefowa Stowarzyszenia Konferencje i Kongresy w Polsce. Recesja nie zadusiła branży, jaką jest turystyka biznesowa; na rynku europejskim nastąpił wzrost liczby dużych kongresów aż o 30 proc. Żywym dowodem jest Hiszpania, która wypromowała się na europejskiego lidera i wciąż pomnaża zyski, zaś Barcelona wyrosła na ulubione miejsce spotkań. Węgrzy i Czesi wysforowali się na liderów w Europie Środkowo-Wschodniej.
Tylko z Warszawą wciąż jest coś nie tak, w światowym rankingu miast kongresowych zajmuje 66 miejsce (według innych jest na 45 miejscu), w europejskim jest dopiero w trzeciej dziesiątce, wyprzedzają ją wszystkie duże miasta.
Sławomir Wróblewski, prezes Biura Konferencji i Doradztwa Turystyki Biznesowej, uważa, że takie ciągnięcie się w ogonie to kwestia braku wizji. – Polska ma wspaniałe położenie geograficzne, tu krzyżują się wszystkie drogi. Chodzi wyłącznie o decyzję władz: tak, chcemy być miastem kongresów.
Ale nie potrafimy wykorzystać naszych możliwości. Nie inwestujemy w rozwój ani nie umiemy się promować. Kiedy w Porcie Żerańskim zanosiło się na budowę nowoczesnego centrum kongresowego (gmina Białołęka wniosła aportem ziemię, a poważna firma zobowiązała się zainwestować), skończyło się na wmurowaniu kamienia węgielnego, bo miasto wycofało się z udziału w przedsięwzięciu. Projekt centrum na 2200 osób diabli wzięli.
Kilka lat temu spółka Targi Düsseldorf przymierzała się do budowy centrum kongresowo-hotelowego na Mokotowie. Pojawiły się problemy już na etapie zdobycia działki. Teren, o jaki chodziło, był współwłasnością wojewody mazowieckiego, PKP, mieściła się tam także zajezdnia PKS. – Nie było z kim rozmawiać, choć Warszawa i Düsseldorf są miastami partnerskimi – mówi Agnieszka Białczyk z firmy Robexpo Targi Düsseldorf.