Archiwum Polityki

Dama na dywanie

Przewodniki turystyczne zapewniają, że w Słowacji Polaków zrozumie każdy bez problemu. Niby prawda, ale uważajmy na niektóre słowa.

Dyrektor działającej w Bratysławie polskiej firmy, nie widząc na palcu kandydatki do pracy obrączki, zapytał ją: – Czy jest pani jeszcze panną? Dziewczyna stała zakłopotana, nie wiedząc, co odpowiedzieć, ponieważ panna to po słowacku dziewica. – Niech się pani nie martwi, znajdziemy pani jakiegoś chłopa – kontynuował dyrektor.

Pewna Polka była zdziwiona szybką reakcją bratysławskich stróżów prawa, gdy zadzwoniła pod numer alarmowy z prośbą o pomoc drogową. Wkrótce pojawiły się, i to od razu dwa, radiowozy. Od tego czasu już pamięta, że droga po słowacku to narkotyk.

A propos policji, nie pracują w niej zakonnicy, choć można tak pomyśleć, słysząc o mužach zákona. Muž to mężczyzna, a zákon dla Słowaków oznacza ustawę (i zawarte w niej prawo), zaś ústava to konstytucja. Kto nie wierzy, zapłaci pokutę, czyli mandat.

Od mandatu można się wykręcić, ale podczas negocjacji nie można obiecywać poprawy, bo poprava to egzekucja. Niewskazane jest też zarzekanie się, że od dziś będziemy już zawsze przestrzegać przepisów, ponieważ zavše dla Słowaków oznacza od czasu do czasu. Nie należy też tłumaczyć policjantowi, że się żałuje, bo žalovať to oskarżać, że ma się niską pensję, a penzia to emerytura. Nie należy też twierdzić, że nie zapłaci się kary, bo plati – to również być ważnym, prawomocnym, zaś kára oznacza taczkę.

W Słowacji kierowca ma obowiązek posiadania – oprócz trójkąta ostrzegawczego, apteczki i gaśnicy z aktualnym przeglądem – liny holowniczej i zapasowych żarówek. – Polacy dla nas to zlatá baňa – powiedział znajomy dopravák.

Polityka 16.2004 (2448) z dnia 17.04.2004; Społeczeństwo; s. 106
Reklama