Pełnomocniczka rządu do spraw równego statusu kobiet i mężczyzn Izabela Jaruga-Nowacka nie cierpi się spóźniać. Na spotkanie do swojego biura wpada skonsternowana, że jest kilka minut po czasie, ale bynajmniej nie z rozwianym włosem. Włosy, podobnie jak makijaż oraz błękitna spódnica i żakiet, są w stanie idealnym – jak zwykle u ministry (określenie przyjęte w zaprzyjaźnionych środowiskach kobiecych, pani minister to forma zakorzeniona w języku zawłaszczonym przez mężczyzn).
Spóźnienie wiąże się z zamieszaniem, jakiego wokół działaczki nie było od dwunastu lat, czyli od początku jej aktywności na arenie politycznej. Pod koniec kwietnia kariera Izabeli Jarugi-Nowackiej w Unii Pracy osiągnęła szczyt. Partyjni koledzy wybrali członkinię-założycielkę swojego ugrupowania na szefową. Zdeklarowana feministka nie ukrywa satysfakcji z bycia pierwszą kobietą na czele – czego by nie rzec – znaczącej siły politycznej w kraju: – Jestem też pełna uznania dla kolegów, bo wiem, że ta decyzja nie była dla nich łatwa – przyznaje.
Na jedyną kandydatkę do funkcji szefa partii zagłosowały zaledwie cztery osoby ponad minimum niezbędne do objęcia stanowiska. Przewodnicząca UP ma zadanie ambitne, tym bardziej że i poparcie społeczne dla jej formacji jest mizerne. Rozczarowany lewicowy elektorat nie chce słuchać, że Unia nie była umoczona w eseldowskie afery, a jej próby zgłaszania własnych pomysłów przypominały nieśmiałe popiskiwania w uścisku potężnego koalicyjnego partnera. Gdy pełnomocniczka sama domagała się rozpoczęcia obiecanych przed wyborami prac nad liberalizacją ustawy antyaborcyjnej, od jej wystąpienia w panice odcinali się zarówno politycy rządowi jak i partyjni kompani.
Bliski Janosik
Teraz jest inaczej. Politycy Sojuszu wiedzą, że poparcie nowego rządu przez dotychczasowego sojusznika jest w zasięgu ręki, więc skłonni są nagiąć się, żeby tego potencjału nie zmarnować.