Partia premiera Vajpayee’a, Bharatiya Janata Party (Indyjska Partia Ludowa), jest faworytem elektoratu przeciwko sławnemu Kongresowi rodziny Nehru-Gandhich. W Europie faworyt przegrywa czasem w ostatniej chwili – na skutek dramatycznych wydarzeń, jak w Madrycie 11 marca, władza przeszła tam w ręce socjalistów, którzy byli oponentami faworyzowanych chadeków. Ale w Indiach, które narażone są od dawna na przemoc, nie ma takiego terrorysty ani takiego dramatu, który zdecydowanemu faworytowi odebrałby rządy. Raczej odwrotnie – terrorystyczny zamach fundamentalistów sikhijskich na Indirę Gandhi, którą w 1984 r. zabili sikhowie – ochroniarze pani premier, doprowadził po kilku miesiącach jej partię do przygniatającego zwycięstwa w wyborach do Lok Sabha, czyli izby niższej parlamentu.
Zagadka Vajpayee’a,
która każe dociekać, dlaczego polityk bez charyzmy, legendy i pozycji międzynarodowej na skalę Indii jest najprawdopodobniej najpotężniejszym szefem rządu w historii tego kraju, nie została jeszcze rozwiązana, lecz wiadomo, że – jak to wszędzie w Azji bywa – najważniejszy człowiek u władzy musi się nadawać do roli ojca narodu. Jeśli zaś nie ma po temu warunków, to ludzie, po kilku nieudanych próbach z krótkotrwałymi premierami jak Charan Singh, V.P. Singh czy I.K. Gujral, o których już dzisiaj nikt nie pamięta, wmówią kandydatowi na ojca, że nim może być, byleby tylko stała za nim potężna partia. Albowiem w Indiach podczas wyborów bardziej liczy się czynnik polityczny, mniej gospodarczy. W przypadku Vajpayee’a obydwa czynniki działają na jego korzyść, ale to jeszcze nie wyjaśnia tajemnicy premiera.
Vajpayee jest człowiekiem cichym, skromnym, leciwym (80 lat) i zmęczonym. Mówi głosem, który wydostaje mu się z gardła przez jakieś polipy.