My, Finowie, określamy zwykle nasz byt narodowy w opozycji do naszych potężniejszych sąsiadów. „Nie jesteśmy Szwedami, Rosjanami nie będziemy nigdy, więc bądźmy Finami!” – brzmiało hasło wczesnego przebudzenia narodowego w latach 20. XIX w. Odtąd kładliśmy nacisk na te cechy, które odróżniały nas od reszty Europy. Inaczej niż Szwedzi, Duńczycy i Norwegowie, teoretycznie nie jesteśmy Skandynawami. Nasz język oddziela nas od sąsiadów na zachodzie. Nie jesteśmy też Słowianami, lecz członkami rodziny ugrofińskiej, spokrewnionymi z Estończykami i Węgrami. Po drugiej wojnie światowej do tej naszej wyjątkowości etniczno-językowej doszła jeszcze specyfika polityczna: Finlandia nie należała ani do bloku zachodniego, ani wschodniego, była neutralna. Była to wszakże neutralność specyficzna, nie taka jak Szwecji czy Szwajcarii, bo oparta na pakcie ze Związkiem Radzieckim. Chodziło w niej o to, by uzyskać prawo do pozostania poza polityką wielkich mocarstw.
Nic więc dziwnego, że wizerunek Finlandii w oczach Europejczyków był zamazany i wypaczony. Co też ci Finowie porabiają na ziemi niczyjej, jakby w rozkroku między Wschodem a Zachodem? Krytycy oskarżyli nas o wyprzedaż naszego zachodniego dziedzictwa w zamian za korzyści gospodarcze w handlu z ZSRR. Nasi entuzjaści gratulowali z kolei fińskim przywódcom, że zachowali niepodległość kraju, wolność i dobrobyt obywateli dzięki umiejętnie uprawianej dyplomacji balansowania na linie między Wschodem a Zachodem. Tylko w ten sposób mogła Finlandia rozwijać swe naturalne związki ekonomiczne z państwami zachodnimi, nie drażniąc zarazem potężnego sąsiada wschodniego. W obu teoriach jest coś z prawdy.
Wraz z upadkiem ZSRR położenie Finlandii zmieniło się
prawie tak samo dramatycznie jak sowieckich satelitów.