Archiwum Polityki

Premiery z poślizgiem

Kiedyś premiera była po prostu pierwszym dniem grania nowej sztuki. I była w każdym teatrze świętym dniem mobilizacji. Dziś premiery się głównie przesuwa. A za informacjami o tym pocztą pantoflową suną plotki. Tu odwołano premierę kilkanaście godzin przed trzecim dzwonkiem, mimo że z zagranicy przyjechała długo proszona autorka – bo sypnęła się technika. Tam reżyser upił się w trupa i musiał go zastąpić inny, wchodząc z marszu w próby. Gdzie indziej słynny inscenizator opowiadał nam na konferencji prasowej o szczegółach gotowego ponoć spektaklu, który, jak się okazało, był dopiero na etapie pisania scenariusza. Nagminnie zaś „spadały” premiery Wielkiego Twórcy, o którym wszyscy wiedzą, że nigdy nic nie robi w terminie, a wszelkie daty z założenia są fikcją. Wielkiemu Twórcy można to wybaczyć, skoro jakość jego dzieł wynagradza czekanie, co jednak zrobić z Pomniejszymi Twórcami, przekonanymi, że jak Wielkiemu wolno, to dlaczego nie im? Na palcach jednej ręki można wyliczyć na przykład warszawskie premiery tej wiosny, które nie były odsuwane. Rekordy pod tym względem bije Teatr Dramatyczny, w którym tylko jeden spektakl przygotowany został na czas, może dlatego, że była to praca zbiorowa grupy aktorów. Nonszalancja, z jaką manipuluje się terminami premier – nie używając przy okazji niemodnego słowa przepraszam – sprawia przecież, że opinia społeczna otrzymuje wyraźny sygnał: teatr jest firmą, która nie dotrzymuje własnych zobowiązań i której kontrahent – czyli widz – nie jest traktowany poważnie. Jak będziemy gotowi, to się go zawoła. I tak przyjdzie.

A jak nie przyjdzie?

Polityka 21.2004 (2453) z dnia 22.05.2004; Kultura; s. 68
Reklama