Powstanie wolnego rynku książki w Polsce sprawiło, że pojawiły się nowe zawody związane z literaturą. Personą wciąż dość egzotyczną dla czytelników, a tajemniczą dla naszych pisarzy, jest agent literacki, którego zadaniem jest reprezentowanie pisarza w relacjach z wydawnictwami i negocjowanie dla niego jak najlepszej oferty. Nasi literaci wciąż jeszcze patrzą na potencjalnych agentów podejrzliwie. – Owszem, miałem taką propozycję usług agencyjnych – mówi Jerzy Pilch. – Ale moją czujność wzbudziło to, że osoba ta przedstawiała się też jako agent pisarza Clintona i niejakiej pisarki Levinsky. A poza tym chciała 20 proc. od wynegocjowanego honorarium, co było zupełnie nie do przyjęcia. Z oferty agencyjnej nie skorzystała także Dorota Masłowska, zaś Katarzyna Grochola rozstała się ze swoją agentką i podobnie jak inni pisarze sama dba o swoje interesy.
Ale nasi pisarze przestają skąpić, gdy chodzi o kontrakty z wydawcami zagranicznymi i gdy mowa o przekładach. Ot choćby „Wojna polsko-ruska” Masłowskiej, książka, mogłoby się wydawać, specyficzna i trudno przekładalna na obce realia, znalazła nabywcę w Stanach Zjednoczonych dzięki staraniom agencji Graal.
Agencję Graal założyli dziesięć lat temu Maria i Zbigniew Kańscy, z wykształcenia angliści. Ich głównym zadaniem, jak i kilku innych agencji działających na naszym rynku, jest reprezentowanie pisarzy zagranicznych. To właśnie pod opieką Graala znajdują się u nas tak popularni autorzy jak William Wharton, Jonathan Carroll czy Tom Clancy. – Wprawdzie jesteśmy kimś w rodzaju subagentów – tłumaczy Zbigniew Kański – występujemy jednak nie tylko w interesie agentów zagranicznych, ale i polskich wydawców.