Archiwum Polityki

Kamery, ognia!

Lewicowy dokumentalista Michael Moore znowu jest na pierwszych stronach amerykańskich gazet, mimo że nie widziano jeszcze jego nowego filmu „Fahrenheit 9/11”, który startuje właśnie w Cannes, ale w USA już ma poważne kłopoty.

WUSA znowu rozgorzała dyskusja na temat cenzury w mediach. Wytwórnia filmowa Disneya zakazała zależnej od siebie firmie Miramax dystrybucji nowego filmu Michaela Moore’a – twórcy nagrodzonego w ubiegłym roku Oscarem dokumentu „Zabawy z bronią”. Nowy film „Fahrenheit 9/11” widziało niewielu – znany jest jednak jego temat, po części podjęty wcześniej w książce „Dude, Where’s My Country? ” (Hej koleś, gdzie jest moja ojczyzna?). Moore, który nie ukrywa niechęci do administracji Busha (słynna filipika podczas odbierania Oscara w ub.r.), tym razem nakręcił film o globalnych zmianach w polityce Ameryki po zamachach z 11 września 2001 r., ze szczególnym uwzględnieniem relacji, jakie łączą rodzinę Bushów z saudyjskimi bogaczami, m.in. rodziną ibn Ladenów.

Moore skończył właśnie 50 lat. Pochodzi z małego miasteczka Flint w stanie Michigan. Przed 35 rokiem życia zrobił karierę dziennikarską, przejął kierownictwo lokalnej gazety, po czym trafił do lewicowego pisma w San Francisco. Kluczowym momentem jego kariery był 1987 r., kiedy General Motors zamknęło miejscowe fabryki i zwolniło dziesiątki tysięcy pracowników. Jako że Moore znał sprawę doskonale – w zakładach pracował jego ojciec i dziadek – postanowił nakręcić o tym film dokumentalny. Problem braku funduszy rozwiązał organizując w mieście salon bingo.

Stwierdził później, że jako małomiasteczkowy dziennikarz wiedział, że ludzie chodzą do kina głównie na filmy rozrywkowe, musiał więc wymyślić formułę, która pasowałaby do torby popcornu w piątkowy wieczór. I wymyślił. Jego dokument „Roger i ja”, opowiadający o próbach spotkania z szefem General Motors, to połączenie kina dokumentalnego z dowcipnym, złośliwym i inteligentnym komentarzem autora.

Polityka 21.2004 (2453) z dnia 22.05.2004; Kultura; s. 74
Reklama