Archiwum Polityki

Dwa kraje, dwie wojny

Prezydent George Bush prowadzi dwie wojny: w Afganistanie i w Iraku. Afganistan, który jest dla najeźdźców krajem trudniejszym od Iraku, udało mu się opanować. W Iraku ma dziesięć razy więcej sił i dziesięć razy więcej problemów.

WAfganistanie poszło stosunkowo gładko, bo – zachowawszy wszelkie proporcje – Afgańczycy uważają USA za swojego sojusznika, który im pomagał w walce w czasie sowietyzacji kraju (1979 – 89). Ponadto obalonego w 2001 r. reżimu talibów na ogół nie akceptowali. Natomiast wojska amerykańskie pełnią w Iraku taką samą rolę, jaką wojska radzieckie pełniły w Afganistanie.

Na Afganistan Bush uderzył z zemsty za ludobójczy atak terrorystów ibn Ladena 11 września 2001 r. Karny atak na talibów i bazy ibn Ladena został przyjęty ze zrozumieniem w całym świecie, nawet w Afganistanie. Swoją flagę rozpostarły nad Afganistanem wojska NATO, w tym niemieckie i polskie, co nie podobało się w niezaangażowanych Indiach, choć głośno nie protestowały. Natomiast atak na Irak (aby zapobiec rzekomej groźbie użycia broni masowej zagłady) został potępiony powszechnie i nawet w krajach, które posłały tam żołnierzy, jak Hiszpania czy Polska, opór społeczny przeciwko tej akcji jest duży.

W Afganistanie cel operacji wojskowej został osiągnięty, choć ibn Ladena nie pochwycono. W Iraku przeciwnie – Saddam Husajn został pojmany, ale ciągle nie wiadomo, jak Bush wyjaśni ostatecznie powody swojej interwencji.

Dla Amerykanów zło ma charakter spersonifikowany, dlatego operacja w Afganistanie nie skończy się, dopóki ibn Laden, który wymknął się z zasadzki w Tora Bora, nie stanie przed sądem. Saddam Husajn już mógłby stanąć przed sądem, ale nie wiadomo gdzie i przed jakim.

Afgańczycy rozumieją, co to zemsta, a ponadto nie mieli pojęcia o nowoczesnych technikach wojny, w której talibowie giną od rakiet, a nie od noża czy kałacha, a napastnikom nic się nie dzieje. Dlatego poddali się wyrokom Allaha wierząc, że tak chciał.

W Iraku, od czasu napaści Saddama na Kuwejt (1990 r.

Polityka 22.2004 (2454) z dnia 29.05.2004; Świat; s. 50
Reklama