Archiwum Polityki

Miasto w potrzebie

Warszawa nie ma się czego wstydzić. Stolica Europy, jak zwykło się na wyrost nazywać Brukselę, też ma historyczne kłopoty z brakiem miejskich szaletów.

Jeden z symboli Brukseli Manneken Pis, XVII-wieczna figurka siusiającego chłopca, nie jest wcale pierwszym zabytkiem świadczącym, że mieszkańcy miasta podchodzą do zagadnienia poważnie, ale zarazem z humorem. Dwoje badaczy z uniwersytetu brukselskiego zorganizowało właśnie zabawną i pouczającą wystawę „Ustronne miejsca w wielkim mieście” w szacownym Muzeum Miasta Brukseli w Domu Królewskim przy słynnym Wielkim Rynku (Grand Place).

Wizerunki ludzi załatwiających potrzeby fizjologiczne przewijają się przez sztukę flamandzką od początku XV w., a zapisy świadczące o narastaniu problemów z tym związanych mają jeszcze dłuższą historię.

Najstarszy eksponat na wystawie to miniatura z 1414 r., jedna z ilustracji do francuskiego wydania „Dekamerona”. Przedstawia niefortunnego właściciela drewnianej dobudówki na piętrze, w której znajdowała się deska z dziurą. Dobudówka zawieszona nad kanałem ściekowym okazała się na tyle niesolidna, że nieszczęśnik wylądował w kloace. Ilustrator namalował go bez spodni, jak rozciera stłuczony łokieć, obserwowany z okien przez domowników i sąsiadów. Pechowiec był zapewne bogatym kupcem, gawiedź załatwiała bowiem wówczas potrzeby, gdzie popadło. Do tego stopnia, że już pod koniec XIV w. ze strachu przed epidemiami i pod naporem wszechogarniającego smrodu zaczęto w Brukseli organizować wywóz śmieci i ekskrementów, a przynajmniej ich spłukiwanie rynsztokami do kanałów i rzeki Senny. Pojawił się zawód szambiarza.

Kopalnią wiedzy o tym, jak załatwiano fizjologiczne potrzeby i jak wiele wiązano z nimi przysłów i metafor, jest twórczość Pietera Bruegla starszego. Jego obraz „Przysłowia flamandzkie” roi się od defekujących i sikających osób.

Polityka 38.2003 (2419) z dnia 20.09.2003; Świat; s. 58
Reklama