Archiwum Polityki

Człowiek orkiestra

Już pierwsza sekwencja „Przystanku Woodstock” – jak zapowiada podtytuł „Najgłośniejszego filmu polskiego” – wprowadza nas w klimat tego obrazu: oto przy dźwiękach „Bolera” Ravela wielotysięczny tłum fanów rocka faluje w zwolnionych ujęciach, a nad nim niczym aureola unosi się słoneczna poświata. W istocie „Przystanek Woodstock” to nie tyle dokumentalny zapis ubiegłorocznego festiwalu w Żarach, ile opowieść o krainie rockowej utopii, gdzie młodzi ludzie czują się świetnie, kąpią w błocie, jeżdżą na szambiarce, ale także – zachęcani przez Jerzego Owsiaka – dzwonią ze swoich komórek do rodziców. Polski Woodstock to kraina szczęśliwości i tolerancji: jest tu miejsce dla fanów mrocznego heavy metalu, chrześcijańskiego reggae i muzycznego kiczu.

Można by te bezpretensjonalne obrazki obejrzeć i co najwyżej żałować, że w Polsce nie mamy szczęścia do dobrych filmów o rocku, bo fenomen „Przystanku Woodstock” o takie pogłębione, nie zaś wyidealizowane, spojrzenie się prosi. Wrażenie psuje wszak jedno: oto w zaskakującej roli scenarzysty i współreżysera występuje sam Jerzy Owsiak, w finałowej scenie zaś obserwujemy, jak to publiczność odśpiewuje mu „Sto lat” i skanduje: „Jurek, Jurek”. W istocie Owsiak tym filmem niezbyt skromnie wystawił pomnik tyleż festiwalowi, co samemu sobie.

Społeczna działalność twórcy Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy broni się sama, ale już jego omnipotencja i obsadzanie siebie we wszystkich możliwych rolach wydaje się przesadą nawet na rockowej scenie, która niejedno przecież widziała.

M.Cz.

Polityka 38.2003 (2419) z dnia 20.09.2003; Fusy plusy i minusy; s. 102
Reklama