Daewoo-FSO jest jedną z wielu polskich firm, które rozpaczliwie walczą o życie. Ma gigantyczne długi i niewielkie możliwości ich spłaty. Kilka nieszczęść zwaliło się w jednym momencie – bankructwo koreańskiego koncernu-matki, załamanie polskiego rynku samochodowego. Rozpoczęte kosztowne inwestycje nie zdążyły na siebie zapracować. Od wielu miesięcy firma negocjuje z wierzycielami układ. Chce zrestrukturyzować swoje zadłużenie. Liczy, że wierzyciele część zobowiązań umorzą, część rozłożą na raty, resztę zamienią na akcje. Jest rynek zbytu i szanse na dalszą działalność. Polskie banki już się na to zgodziły, kłopot jest z Koreańczykami – spadkobiercami upadłego Daewoo, koncernu-matki. Pracownicy warszawskich zakładów są przekonani, że reprezentanci Daewoo dążą do ogłoszenia bankructwa Żerania. Podejrzewają, że skłania ich do tego perspektywa wejścia w życie nowego prawa upadłościowego. Wyciągną z Żerania, ile się da i znikną. Nawet pracownicy fabryki i Skarb Państwa nie zobaczą ani grosza. Przecież nowe prawo troszczy się tylko o wierzycieli.
Bankructwo rzecz normalna
Podobne obawy są udziałem przynajmniej 150 tys. Polaków. Tyle bowiem osób zatrudniają firmy zagrożone bankructwem, które wystąpiły o pomoc do Agencji Rozwoju Przemysłu. Zagrożonych jest oczywiście więcej, jednak o pomoc ARP w tzw. postępowaniu restrukturyzacyjnym mogą zabiegać jedynie te, które zatrudniają powyżej tysiąca pracowników, czyli są zakładami „o specjalnym znaczeniu dla rynku pracy”. Pozostali muszą sobie radzić sami. Długi, których się dorobili, są problemem ich i wierzycieli. Czy po 1 października czeka ich nieuchronne bankructwo?
Prawnicy przekonują, że wielkiej rewolucji nie będzie – przecież prawo upadłościowe nie jest nowym wynalazkiem.