Archiwum Polityki

Kura też ptica

Wprowadzenie wiz na wschodniej granicy odwlekaliśmy, jak się tylko dało, wystawiając na szwank cierpliwość Brukseli. Od 1 października polska granica wschodnia jest granicą Europy. Na razie szturmu na nią nie ma.

Kolejka przed konsulatem RP we Lwowie formuje się już przed godziną 5 rano. Tworzy ją zwykle trzech, czterech staczy, którzy po otwarciu urzędu odstąpią za 5 do 10 hrywien miejsce w ogonku. Naturalną klientelą staczy są przyjezdni, którzy chcą załatwić formalności wizowe w ciągu jednego dnia, żeby nie tracić pieniędzy i czasu na nocleg. Bywa, że kolejkę trzymają krewni i znajomi. O 9.00 zaczyna się procedura wydawania wniosków wizowych. Wizę zdobywa się po trzech podejściach: najpierw trzeba się zarejestrować, pokazać ważny paszport, pobrać kwestionariusz wizowy oraz numerek na wybrany dzień i godzinę. Z czytelnie wypełnionym kwestionariuszem, paszportem, dokumentami (jeśli chce się otrzymać wizę wielokrotną, długoterminową) i numerkiem trzeba stanąć w drugiej kolejce, przed głównym wejściem do konsulatu. Ale na tym nie koniec, bo po odbiór wiz jest trzecia kolejka.

Irena Kujuczka, studentka Akademii Muzycznej w Warszawie, żeby dobrnąć do okienka pierwszego kontaktu po kwestionariusz, stała cztery godziny. Taka jest norma. Wcale nie dlatego, że przed konsulatem kłębią się dzikie tłumy chętnych do odwiedzenia Polski. Powód jest banalny: konsulat we Lwowie jest za mały. Kiedy było jasne, że wiz nie unikniemy, że Bruksela wyznaczyła nieprzekraczalną datę, budynek przebudowano. Postawiono nowe ściany, a w nich okienka i drzwi. Nawet mieszkanie konsula zostało przerobione na biuro. Ale przedwojenna willa nie jest z gumy, siedmiu konsuli wizowych i 23 urzędników pracuje w ogromnej ciasnocie. Każdy z konsuli współpracuje z urzędnikami, którzy wpisują dane do komputera, drukują, a następnie wklejają do paszportu nalepkę wizową. Każda drużyna ma inny kolor koszyków, do których wkładane są dokumenty.

Do Polski przyjeżdża dziesięciokrotnie więcej Ukraińców niż Polaków na Ukrainę.

Polityka 40.2003 (2421) z dnia 04.10.2003; Świat; s. 53
Reklama