Show. Bankiet po tegorocznym festiwalu filmowym w Gdyni przypominał stypę, na której najlepiej czułby się pewnie trup z filmu „Ciało”. Zwycięzcy ukrywali radość, przegrani nie ukrywali irytacji. Odbywało się nerwowe przesłuchiwanie członków jury pomawianych o stronniczość, uleganie czynnikom politycznym, a nawet działalność na szkodę środowiska. Ponoć o mało nie doszło do rękoczynów, kiedy jeden z jurorów nie mógł już znieść za daleko posuniętych oskarżeń.
Piotr Trzaskalski, autor nagrodzonego rok temu Nagrodą Specjalną filmu „Edi”, zapewnia, że jury było monolitem, chociaż jednocześnie każdy mówił, co chciał, bez uprzedzeń i chęci „przyłożenia” komukolwiek. – Nagrodziliśmy to, co się nam wszystkim najbardziej podobało – mówi Trzaskalski, cytując słowa wypowiedziane podczas gali przez przewodniczącego jury Marka Koterskiego. – Gdybyśmy wyróżniali strategie rozwoju kina, może wynik byłby inny, ale my nagradzaliśmy filmy. Zdecydowanie odrzuca podejrzenia, że to sprawa Lwa Rywina, producenta „Pornografii”, zaszkodziła Kolskiemu. – To w Wenecji też z powodu Rywina film nie dostał nagrody? – pyta retorycznie. W całej aferze, jaka się po Gdyni rozpętała, Trzaskalski widzi też dobre strony – teraz widzowie zechcą wyrobić sobie własne zdanie, pójdą zatem do kin i na pominiętą „Pornografię”, i na nagrodzoną „Warszawę”.
Tymczasem Jan Jakub Kolski, największy przegrany tegorocznego festiwalu, jeszcze nie ochłonął: wciąż mówi o „nieszczęściu gdyńskim”. Kiedy zwracam uwagę, że werdykt był jednomyślny, odpowiada: – Tym gorzej że jednomyślny. Ale autor „Pornografii” nie wierzy w teorię spiskową, odrzuca z góry podejrzenie, iż filmowi mógł zaszkodzić Rywin.