My, korespondenci zagraniczni, mówiliśmy w Hawanie o Fidelu Kowalski, bo na każde wspomnienie jego imienia Kubańczycy strzygli uszami. Kiedyś skrywanie go pod kryptonimem nie było potrzebne, bo ludzie go lubili. Dziś lubi go tylko ten, kto musi, a musi ok. 500 tys. osób, czyli elita władzy i ochrona władzy. Kiedy Kowalski umrze lub upadnie, ludzi tych czeka straszny los. Nikt im nie da azylu, będą musieli wziąć udział w procesie jednoczenia Kuby, czyli tej, która jest, i tej, która wyemigrowała na Florydę. Bo emigranci wrócą.
Ale zanim wrócą, rzecz rozegra się w najpilniej strzeżonym wewnętrznym centrum władzy. Krąg pierwszy to najbliżsi: Dalia Soto del Valle, matka pięciu synów Fidela, synowie, lekarz (kiedyś była to Rosjanka), brat Ramon Castro oraz – jak pisze najlepiej w tych sprawach zorientowany dziennik hiszpański „El Pais”– Gabriel Garcia Márquez, Kolumbijczyk, największy pisarz współczesny języka hiszpańskiego, który jednak nie bierze udziału w grze.
Druga w tym kręgu grupa to „talibowie”, czyli absolwenci uniwersytetów, którzy natychmiast po uzyskaniu dyplomów objęli stanowiska ministerialne, w tym Felipe Perez Roque, minister spraw zagranicznych, i Carlos Manuel Valenciaga, sekretarz osobisty Fidela.
Trzeci krąg stanowią klasycy, czyli rada starców: druga osoba w państwie, oficjalnie wyznaczony sukcesor niewiele młodszy od 77-letniego Fidela Raul Castro, szef MSW Abelardo Colome i sekretarz komitetu wykonawczego rady ministrów Carlos Lage Davila.
Kiedy Fidel, jak na trybunie podczas przemówienia, straci przytomność, reporter „El Pais” sugeruje, aby zwracać uwagę na to: kto na kogo patrzy, kto rozkazuje i działa? To taka sowietologia kubańska, która może mieć sens jedynie wtedy, kiedy wszystkie trzy kręgi centrum są jednocześnie na miejscu i że miejsce to może być oglądane z zewnątrz jak przez szybę.