Jeden z czołowych polskich himalaistów Krzysztof Wielicki uważa, że przedsięwzięcia komercyjne w zasadzie nic nie wnoszą do alpinizmu. – Ci ludzie nie tworzą historii wspinaczek, natomiast te wyprawy wnoszą coś do osobistych przeżyć. Taki Kowalski czy Brown cieszy się, że wszedł na Mount Everest. I nie można tego zabronić. To tak jakby pozwolić na łowienie ryb tylko wędkarzom profesjonalnym.
Wielicki także w alpinizmie profesjonalnym zauważa tendencję do obniżania poprzeczki. – Ludzie nie chcą ryzykować. Wolą jechać w góry przy dobrej pogodzie, by mieć większe szanse, że wejdą na szczyt. Kiedy mówię, że chcę wspinać się zimą, a możliwość sukcesu oceniam na 10 proc., w odpowiedzi słyszę: Stary – po co?! Lepiej pojechać wtedy, gdy jest 90 proc. szans na wejście. No i nie można temu rozumowaniu odmówić logiki.
Wielicki od lat konsekwentnie próbuje zimowych wejść na ośmiotysięczniki. Z czternastu połowa jest niezdobyta o tej porze roku. Wszystkich pierwszych zimowych wejść dokonali Polacy. Prekursorem himalaizmu zimowego był nieżyjący już Andrzej Zawada. Jego następca Wielicki – po powrocie w marcu z nieudanej próby zdobycia zimą K2, drugiego szczytu globu, liczącego 8611 m – już myśli o ponowieniu próby. – Wspinaczka zimowa zawiera element eksploracyjny. Oprócz zmagania z górą trzeba jeszcze zmagać się z przyrodą, naturą, ekstremalnymi warunkami. Trochę więcej męskości jest w tej zabawie. Dlatego w Anglii nazwano nas lodowi wojownicy. Zimowy himalaizm to wyzwanie niepozbawione szans, w końcu parę szczytów zimą zdobyto.
Trudno jest stworzyć dobry zespół na zimową wyprawę, co pokazała właśnie próba zdobycia K2. Młodym brakuje doświadczenia. Wcześniej kształcenie alpinisty trwało latami.