Po raz pierwszy Radzie Bezpieczeństwa Narodowego przewodniczyć będzie cywil, a nie generał. Rozwiązany też ma zostać wydział wojny psychologicznej od lat nieformalnie rządzący Turcją. Parlament – wbrew nastrojom społecznym, ale za 8,5 mld dol. i amerykańską obietnicę, że wojna antyterrorystyczna obejmuje również zwalczanie kurdyjskiej PKK (Partii Pracujących Kurdystanu) – zgodził się na udział wojsk tureckich w stabilizacji Iraku. Prasa próbuje, na razie sterowanej, niezależności. A historycy i pisarze podgryzają dogmaty Atatürkowej ideologii.
Nie można lekceważyć tureckiego marszu do Europy.
Obserwatorzy przewidują, że islamski rząd wystąpi niebawem z konstruktywną propozycją w sprawie Cypru, siłą podzielonego od 1974 na część grecką i turecką, a 1 maja wchodzącego do UE. O ile część grecka szybko się rozwija, o tyle turecka – nieuznawana poza Turcją – zapadła się w sobie, szkodząc tureckim ambicjom wejścia do UE.
Obecny rząd w Ankarze chce zrobić wszystko, by w 2004 r. Bruksela wyznaczyła termin rozpoczęcia negocjacji z Turcją, które następnie mogą trwać nawet i 10–15 lat. Tyle czasu, jak oceniają tureccy politycy, UE potrzebuje na strawienie Europy Środkowo-Wschodniej, a Turcja – na zmianę swej mentalności. Odrzucenie w przyszłym roku przez UE tureckiego akcesu mogłoby spowodować na europejskim przedpolu wielkie wstrząsy, a w samej Turcji doprowadzić do zwycięstwa skrajnych ugrupowań: lewicowych lub nacjonalistycznych.
Od proklamowania Republiki Tureckiej 29 października 1923 r. wbija się Turkom do głowy dość selektywną filozofię dziejów. Według niej dawny sułtanat i obecna republika nie mają ze sobą nic wspólnego. Imperium Osmańskie było zmurszałą zabawką europejskich mocarstw, zaś turecka republika jest prężną, postępową, niezależną i i zwycięską militarnie.