Polactwo, czyli my-nie-gęsizm. Zarozumiałym eurofircykom wydawało się, że je zwalczyli. Po salonowych mędrkach Oświecenia w pudrach i perukach ani śladu, a Sarmaci trzymają się mocno. Legenda o pochodzeniu Polaków od dzikich lecz walecznych Sarmatów znad Donu zrobiła zawrotną karierę wśród naszej szlachty. „Jeszcze chwała Bogu nie schodzi Sarmatom na mężach dobrych, rozumach bystrych i dostatkach wojennych” – krzepił serca siedemnastowieczny pisarz.
Nie na wiele zdały się kpiny trzeźwych obserwatorów idącej na dno przedrozbiorowej Rzeczpospolitej: „Zawsze w zdolnych kraj polski ludzi obfitował, lecz ich nie użył, że ich nikt nie uszykował. Choć gruby Sarmata nie wysyłał po rozum do obcego świata swych dzieci, ale przodków chwalebnym nałogiem bez wielkich kosztów miewał kańczug pedagogiem” – ironizował Adam Naruszewicz – co na współczesny polski się tłumaczy: w edukacji i wychowaniu najlepsze wyniki zapewni ci laga. Sarmaci nosili dumnie swoje kontusze, żupany i karabele, bronili wiary katolickiej przed lutrami i Turkami, od których zapożyczali strój, obyczaj i kuchnię, a w krew weszły im rubaszność, prostota, szczerość i porywczość – polskie cechy narodowe. Szczycili się nimi, gardzili cudzoziemszczyzną. Nie mieli sobie niczego do zarzucenia, za to innym nacjom – wszystko.
Tak kształtował się obraz Polski w szerokim świecie: kraj porażających kontrastów – brudu i nędzy, wystawnego przepychu i bogactwa, kościołów i nietolerancji, przesadnej pobożności i zabobonów, zadufania we własną wszechmoc i wszechwiedzę i niedorozwoju państwa, przywiązania do wolności i niechęci do reform uszczuplających przywileje kastowe.