Mówienie o umiarkowaniu i rozsądku Polaków wydaje się małym nieporozumieniem, jeśli spojrzeć na gwałtowne protesty społeczne z udziałem żywych świnek, na partykularne zgarnianie pod siebie, rozpasanie aferzystów czy awantury sejmowych krzykaczy. Wydajemy się sami sobie dość histeryczni w krytycznych ocenach, nadmiernych żądaniach, wiecznym niezadowoleniu. Szczerze nienawidzimy, nie zgadzamy się, a winnych chcemy skazać na długie i męczące roboty, jeśli nie na coś gorszego. Czekamy przy tym na wielkiego mędrca z twardą ręką, który przyjdzie z jasności i wyzwoli nas od głupców i niegodziwców, wypalając zło świętym płomieniem. Nie są to dobrotliwe i umiarkowane oczekiwania. Istnieją jednak mocne dowody na to, że potrafimy się zatrzymać we właściwym miejscu jeszcze przed szkodą.
W 1990 r. ostre hamowanie, z piskiem opon, odbyło się na 21 metrze, kiedy do przepaści pozostało jeszcze niespełna trzydzieści. Stanisław Tymiński, który zdobył w pierwszej turze wyborów prezydenckich właśnie 21 proc. głosów, okazał się jednak uwodzicielem dobrym na jedną randkę. Zawstydzeni, po gwałtownym otrzeźwieniu, szybko podaliśmy mu czarną polewkę. Wystąpiło tu typowo polskie przekucie wady w zaletę. Słomiany zapał, o który się – może słusznie – posądzamy, okazał się zbawienny. Rzeczywiście, Polacy wydają się mieć słomiany zapał zarówno do rzeczy dobrych jak i złych i w sumie chyba rachunek wychodzi na plus. Może i kochamy brutali, ale krótko, po czym mamy potężnego kaca i szukamy łagodniejszych partnerów. Przekonał się o tym także Andrzej Lepper, następny po Tymińskim uwodziciel. W tym przypadku hamowanie odbyło się nawet wcześniej, Samoobrona z jej przewodniczącym nie przekroczyła i już chyba nie przekroczy granicy 20 proc.