Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Archiwum Polityki

Oszczędzanie podeszwy

SLD chce podobno zliberalizować obowiązujące obecnie prawo antyaborcyjne. Nareszcie, chciałoby się powiedzieć. Inicjatywa owa była przecież jedną spośród solennych obietnic przedwyborczych tej partii. Przez dwa lata jednak tylko parę dzielnych pań, z Izabelą Jarugą i Marią Szyszkowską na czele, dopominało się o jej dotrzymanie. Rząd nabrał wody w usta. Powtarzał, że sprawa nie jest à l´ordre du jour, tak jak gdyby kto inny ów l´ordre wyznaczał. Tłumaczono nam, że w obliczu referendum europejskiego dyskusja nad kwestią aborcji zakłóci spokój społeczny, co wpłynąć może niekorzystnie na wyniki konsultacji. Przekładając na polskie realia znaczyło to, że skoro kler katolicki ma duże wpływy w różnych grupach społecznych, mogące się odbić na ich wyborczych preferencjach, nie należy go drażnić i prowokować konfliktu, w którym nieuchronnie wytoczone zostaną przezeń najcięższe armaty z zabijaniem dzieci i wyludnianiem ojczyzny włącznie.

Nie podzielałem tego stanowiska z dwóch względów. Po pierwsze zakres dopuszczalności zabiegu aborcyjnego jest kwestią merytoryczną i nie powinien być elementem doraźnej taktyki politycznej. Po drugie nie podzielałem obaw dotyczących odbijania się kazań na kartkach wyborczych przekonany, że jeśli zjawisko takie ma miejsce, to nie w stopniu, który w sposób istotny zaważyć mógłby na "tak" lub "nie" dla Europy. Sądzę jednak, że stanowiska rządu można pomimo to bronić, gdyż rzeczywiście nie ulega wątpliwości, że każda próba niezbędnej skądinąd liberalizacji dzisiejszego status quo spowoduje frontalne zderzenie z hierarchią Kościoła rzymskiego.

Wszystko dawałoby się więc zinterpretować w sposób jednoznaczny. Rządowi sprawa zawsze leżała na sercu, ale wybierając słusznie lub niesłusznie mniejsze zło, nie chcąc, by cokolwiek mogło przeszkodzić akcesowi do Unii Europejskiej, postanowił odczekać.

Polityka 45.2003 (2426) z dnia 08.11.2003; Stomma; s. 109
Reklama