Modny i elitarny przed wojną Milanówek ocalił i przeniósł okruchy dawnego klimatu przez siermiężny PRL. Był jak wyszczerbiona porcelanowa filiżanka. Starsze, lekko uróżowane panie w kapeluszach i koronkowych rękawiczkach spotykały się przy kawie. Z wielu okien słychać było dźwięki fortepianu. Piękne wille rozsypywały się dostojnie i powoli. Wydawało się, że legenda miasteczka umrze razem ze staruszkami w koronkowych rękawiczkach. Wtedy do Milanówka zaczęła wracać Warszawa.
Zdjęcie z dedykacją
Krystyna Janda zamieszkała tu 11 lat temu i uświadomiła sobie, że razem z willą Zacisze kupiła spory kawałek historii. Dom zbudowano dla światowej sławy tenora Stanisława Gruszczyńskiego. Występował na najsłynniejszych scenach Europy. „Ma powozy, konie, krowy – co chce!” – pisała z przekąsem warszawska prasa. To był wielki talent i wielki birbant. Dwukrotnie przegrał swój dom w karty i dwukrotnie odkupił mu go przyjaciel Jan Kiepura. To nie pomogło, Gruszczyński pił coraz więcej, stracił dom, popadł w zapomnienie. Śpiewał w miejscowej knajpie za kieliszek wódki. Ostatnie lata życia spędził w całkowitej samotności mieszkając w prymitywnej szopie w centrum Milanówka. Tam w 1959 r. znaleziono go martwego na podłodze. „Ziąb w szopie panował taki, że woda w umywalni stała zamarznięta. Mebli nie znaleziono już prawie żadnych. W kącie tkwił nędzarski tapczan, nad którym wisiała na ścianie fotografia Carusa z dedykacją dla znakomitego kolegi” – pisał Jerzy Waldorff.
Po Gruszczyńskim w willi Zacisze mieszkał Aleksander Brzuzek, dyrektor handlowy w szwedzkim koncernie ASEA. W czasie okupacji razem z kolegami z firmy stworzyli siatkę przerzutową Warszawa–Londyn, którą przesyłano szyfry, dokumenty, pieniądze.