Archiwum Polityki

Pokazywać, nie pokazywać

Sąd nie teatr, ale dla widza kształcące widowisko

Czy publiczność telewizyjna obejrzy transmisję z procesu Lwa Rywina? Na to pytanie odpowie 12 listopada stołeczny sąd. Będzie to zarazem zgoda lub jej odmowa na pierwszą pełną transmisję procesu sądowego.

Na pierwszy rzut oka przeszkód prawnych nie ma, ponieważ od 1969 r. polska procedura karna daje sądowi możliwość wyrażenia zgody na obecność kamer i mikrofonów – i często się z tego prawa korzysta. Nie jest to żadna powszechna reguła, gdyż w licznych krajach (Wielka Brytania, Francja) ustawa zamyka drzwi sali rozpraw przed sądową sprawozdawczością telewizyjną albo w drodze zupełnego wyjątku niechętnie je uchyla (RFN). Przy tym polski sąd przy wydawaniu zezwoleń na transmisję wiążą kodeksowe reguły i ograniczenia. Przemawiać musi za nią uzasadniony interes społeczny, a obecność telewizji nie może utrudniać prowadzenia rozprawy. Do tego dochodzi trzeci istotny warunek: respektowanie ważnego interesu uczestnika procesu, który może znaleźć się w ostrej kolizji z tak szeroką jawnością rozprawy.

Proces Rywina budzi wielkie zainteresowanie, dodatkowo rozbudzone przesłuchaniami w sejmowej komisji śledczej. Dotyczy on newralgicznego schorzenia społecznego – korupcji, wkracza w dziedzinę funkcjonowania mechanizmów państwowych, miejsca dla świadków zapełnia pierwszymi osobami w hierarchii rządowej i politycznej, powinien więc pozostawać pod uważną i czujną kontrolą najszerszego gremium, a tym jest milionowa widownia telewizyjna. Nawet największa sala rozpraw (przewiduje się na niej miejsca dla blisko 300 osób) zdaje się tu nie wystarczać. Doświadczenie uczy, że transmisja da się pogodzić ze sprawnością postępowania sądowego i z zachowaniem jego powagi. Kolejnym pożytkiem byłoby szerzenie kultury prawnej.

Jednakże sądownicy sceptycznie przyjmują te liczne argumenty przemawiające za transmisją.

Polityka 46.2003 (2427) z dnia 15.11.2003; Komentarze; s. 16
Reklama