Wszystko co robimy to próba dotknięcia Wielkiej Pustki – mówi Tomasz Pietrasiewicz, szef ośrodka Brama Grodzka – Teatr NN. Brama Grodzka w Lublinie oddzielała przed wojną miasto chrześcijańskie od żydowskiego. To drugie znikło jak Atlantyda.
– Tu wszędzie były ulice: Krawiecka, Jateczna, Szeroka – pokazuje Pietrasiewicz, stając po żydowskiej stronie Bramy z widokiem na Zamek, który dziś otacza park i wybrukowany pusty plac. – Gdzieś tam – wskazuje na zaparkowane na placu samochody – była ulica Szeroka numer 28, dom Widzącego z Lublina, cadyka znanego w całej Europie. Droga szybkiego ruchu przecina dziś przestrzeń nieistniejącej Wielkiej Synagogi Maharszalema.
W polu dwóch sił
Gdy 12 lat temu Teatr NN dostał od miasta siedzibę w Bramie Grodzkiej jego członkowie nie zdawali sobie jeszcze sprawy, w jakie miejsce trafili. Byli teatrem awangardowym, inspirowanym – jak wiele innych – przez Teatr Ósmego Dnia czy Akademię Ruchu. NN – bezimienny, miało oznaczać, że liczy się sztuka, a nie twórcy. Brama była kompletnie zrujnowana. Gdy podczas spektakli na scenę leciała woda, widzowie myśleli, że to efekty specjalne, a nie prozaicznie cieknący dach. Oprócz spektakli urządzali tu spotkania kultur. Zapraszali Ukraińców, Cyganów, Tatarów krymskich, Czechów, Węgrów. Zaczynała działać magia miejsca.
Jak pisze historyk prof. Władysław Panas: „Brama, miejsce gdzie stykało się chrześcijańskie miasto górne z żydowskim miastem dolnym, mieści się w polu sił dwóch źródeł duchowej energii”. To miejsce w sposób nieodwracalny prowadziło do spotkania z kulturą żydowską.
– Któregoś dnia patrząc na podzamcze zrozumiałem, że patrzę na pustkę po mieście, o którym zapomniano.