O dzieciach myślę równie często jak rządowy Kapera (pełnomocnik do spraw rodziny) i pani senator Grześkowiak, bojowniczka o godność macierzyństwa. Pokazywana w prezydiach kongresowych. Tak jak dawniej pokazywano paprotkę. Zastanawiałem się ostatnio: do czego właściwie służą dzieci? Jaki z nich pożytek mają dorośli? Można zbyć to pytanie powtórką ze starej prawdy: lepiej gdy wrzeszczą dzieci, niż mieliby drzeć się rodzice. Przykłady świadczą jednak, że w zmieniającym się świecie wiele ról zarezerwowano dla nieletnich przyjemniaczków.
Dzieci poprawiają samopoczucie. Powtarzają przecież przechwałki, kłamstewka, ambicjonalne napuszenia dorosłych.
- Wiesz, jak wygląda Centrum Finansowe na Puławskiej? - pyta szczeniak swego koleżkę. - To mój tatuś je zbudował.
- A wiesz, jak wygląda Morze Martwe? - odgryza się koleżka. - To mój tatko je zabił!
Dziecko, kiedy jest pod ręką, pozwala na wybrnięcie z sytuacji niezbyt komfortowych. Opowiadają, że spacerujący z synkiem Groucho Marx przystanął przed bramą eleganckiego klubu. Palmy, leżaki, parasole, baseny, zjeżdżalnie, kelnerzy roznoszący drinki. A tu czterdzieści stopni w cieniu; florydzki upał. Groucho wcisnął dzwonek. Za bramą pojawił się cerber.
- Przepraszam - zaczął najsławniejszy z Marxów. - Mój synek chciałby wejść na chwilę i wykąpać się.
- Ten klub ma w regulaminie zastrzeżenie, że nie jest dla Żydów.
- Otóż to - zgodził się Groucho M. - Frank jest tylko w połowie Żydem. Mógłby więc wejść do wody tylko po kostki.
Inna rola przeznaczona dla dziecka: posłaniec, mający do spełnienia misję. Przypomina się bohaterka historyjki, opowiadanej przez AS: sceneria pogrzebowa.