Archiwum Polityki

Happy end

Dotąd jeszcze nie mogę pogodzić się z werdyktem czytelników "Polityki", że najważniejszym wynalazkiem XX wieku była penicylina. Bardzo przepraszam - dlaczego penicylina, a nie happy end? Bez happy endu kto zgodziłby się na bolesne zastrzyki aplikowane przez doktora Fleminga? Przecież najpierw trzeba uwierzyć, że kuracja dobrze się skończy. Bez happy endu trudno wyobrazić sobie lot na Księżyc, oglądanie telewizji. Człowiek wrażliwy musi mieć pewność: lunonauci wrócą szczęśliwie; pokazywany w "Wiadomościach" minister Czarnecki wyląduje miękko. Bo to nie on zabałaganił: - Kolega! Kolega dopuścił, że zupa się wylała.

Kto wynalazł happy and? Hollywoodzcy kiniarze. Wiedzieli, że bez tego nawet najambitniejszy film nie chwyci. Opowiadają, że Samuel Goldwyn rozkochał się w happy endzie. Kiedy statek, którym płynął do Europy, odbijał już od nabrzeża, wymachiwał chusteczką w kierunku żegnających go współpracowników:

- Szczęśliwej podróży! - życzył im z głębi wzruszonego serduszka.

Goldwyn popłakał się, zatwierdzając scenariusz miłosnej bujdy:

- Jakie to piękne. Kochają się, cierpią, ale później są szczęśliwi, gruchają jak synogarlice.

- Szefie - zakłopotał się asystent. - Ale tu chodzi o lesbijki.

- Wielka rzecz! Zmienimy je na Litwinki.

Nasz współczesny, Woody Allen - pozornie sceptyk, hipochondryk, zimny intelektualista - również docenia rolę happy endu. Świadczy o tym żarliwość jego modlitwy:

- Panie Boże, daj mi znak, że jesteś. Na przykład (co to dla ciebie) załóż na moje nazwisko konto w banku szwajcarskim z wpłatą miliarda dolarów.

Nad Wisłą wyraziściej niż w innych regionach globu żarliwa wiara w happy end ułatwiała wybrnięcie z niełatwych sytuacji. W szkicach Jana Lechonia przechowała się anegdota o spotkaniu poety Or-Ota z Leonem Schillerem.

Polityka 28.1998 (2149) z dnia 11.07.1998; Groński; s. 69
Reklama