Jechaliśmy kiedyś (rok temu?) z profesorem Wojciechem Bursztą na konferencję do Torunia. Niedaleko już celu podróży ujrzeliśmy po prawej stronie drogi wielką reklamę wymalowaną plakatówką na nieco podrdzewiałej blasze. Widniała na niej naga niewiasta z niewy-obrażalnym biustem - numer siedem, jeśli taki istnieje, i czerwona strzałka skierowana w bok, nad którą napisane było złotymi literami: "Agencja towarzyska 100 m". Obowiązkiem antropologa kultury jest interesowanie się wszelkimi przejawami życia społecznego. Natychmiast skręciliśmy więc w wyznaczonym kierunku. Była mniej więcej dziesiąta rano.
W barze na dole przywitano nas staropolskim zapytaniem: "Czego?" Grzecznie pokazaliśmy palcami na malowidło. "Grażyna teraz śpi - oświadczono nam surowo - przepracowała całą noc i przed trzecią nie wstanie, ale może być piwo". Wypiliśmy po piwie i tylko mój francuski student Vincent, którego chcieliśmy zapoznać z efektowną dziewczyną z reklamy, był nieco zawiedziony. Wychodząc z lokalu zauważyliśmy, że przepływa w pobliżu niewielki strumyk. Duży czy mały nie ma to większego znaczenia, spełniał bowiem wymogi etymologiczne. W wiekach średnich, ze względu na wygłodzonych seksualnie marynarzy, sytuowano bowiem agencje towarzyskie aux bords de l´eaux (nad brzegami wód) i właśnie owe bor-de-lo utworzyły wszystkim znaną nazwę. Wcześniej jeszcze bary z Grażyną nazywały się lupanarami. Jeszcze wcześniej...
Piszę o tym, gdyż jestem pod wrażeniem znakomitej książki F.S. Pierre Dufour "Historia prostytucji". Od rzymskich lupanarów do pani Grażyny przeszliśmy, jak się okazuje, szmat drogi. Tak, tak - prostytucja też ma swoją historię i to historię pasjonującą, w której odbijają się wielkości i małości minionych wieków i epok.