Archiwum Polityki

Zapadłe miasto

Szwedzkie miasto Kiruna zawdzięcza swoją sławę największej na świecie kopalni głębinowej rud żelaza. Prosperity miasta uratują Chiny, ale Kiruna musi się przeprowadzić, bo zaczęła się zapadać.

Kiruńskie kopalnie rud żelaza, które dostarczały Europie surowca na przeprowadzenie dwóch wojen i powojenne odbudowy ze zniszczeń, ponownie przeżywają okres świetności. Tym razem dzieje się to za sprawą Chin, które w swym dynamicznym rozwoju stały się prawdziwym workiem bez dna i wysysają ze świata surowce, windując w górę ich ceny. Kiruńska ruda, wywożona z norweskiego portu w Narwiku, okazała się też znów atrakcyjna dla hut europejskich.

Zapotrzebowanie na szwedzką rudę jest tak olbrzymie, że gdyby tylko istniały moce przerobowe, to udałoby się sprzedać jej dwukrotnie więcej niż obecnie (teraz ok. 22 mln ton rocznie). Kryzys lat 90. zahamował jednak inwestycje i trzeba czekać na zbudowanie nowych urządzeń wzbogacających i tak zasobne w żelazo magnetyty (65 proc.). W pogoni za rudą zdecydowano się poświęcić kilkunastotysięczne miasto Kirunę, zbudowane przed ponad 100 laty po niewłaściwej stronie złoża. Wtedy wypiętrzało się ono nad miastem i eksploatacja miała charakter odkrywkowy. Wyeksploatowane częściowo złoże schodzi obecnie pod kątem 65 stopni pod miasto i maszyny górnicze na głębokości 750 m przesuwają się powoli w stronę jego centrum i łączących go ze światem szlaków komunikacyjnych, powodując osuwanie się ziemi na powierzchni.

Możliwość gigantycznego tąpnięcia ściąga na szwedzką północ dziennikarzy z całego świata. To nagłe zainteresowanie mediów leżącą za kołem polarnym Kiruną zaskoczyło miejscowych notabli, którzy nie czują się bynajmniej zagrożeni.

Drodzy państwo, tylko bez paniki. Po pierwsze, kontrolujemy na bieżąco obsuwanie się ziemi i katastrofa, jeśli miałaby nastąpić, to najwcześniej pod koniec przyszłej dekady. Do tego czasu zdążymy przenieść miasto na inny teren. Rosnące zyski z eksportu rudy pokryją w pełni koszty tej operacji – zapewnia przewodniczący rady miejskiej Kenneth Staalnacke.

Polityka 28.2005 (2512) z dnia 16.07.2005; Świat; s. 48
Reklama