Jacek Żakowski: – Dwadzieścia lat temu pisał pan, że żyjemy w społeczeństwie ryzyka. A dziś?
Ulrich Beck: – Dziś żyjemy w społeczeństwie globalnego ryzyka.
Na czym polega różnica?
Dwadzieścia lat temu pisałem, że niektóre ryzyka mogą przekraczać granice państwowe. Dziś większość z nich je przekracza.
Bo zanikają granice?
Zanikają i nie zanikają. W Unii Europejskiej znosimy granice wewnętrzne, ale też rozpaczliwie umacniamy granice zewnętrzne. Próbujemy oddzielić się od świata, by zapewnić sobie bezpieczeństwo i chronić nasz rynek – zwłaszcza rynek pracy. Jedno i drugie jest śmieszne. Prawdziwe niebezpieczeństwa bez trudu przenikają granice, a jeżeli Hindus, Rosjanin lub Chińczyk bardzo chce się dostać na nasz rynek pracy, może to przecież zrobić przez Internet. Dobrze płatne prace w coraz mniejszym stopniu wymagają fizycznej obecności. Mieszkając w Bombaju albo w Czelabińsku można zarządzać siecią komputerową, pisać programy, prowadzić księgowość, grać na giełdzie, kierować przedsiębiorstwem, obsługiwać sklepy wysyłkowe i konta bankowe, udzielać porad klientom w całej Europie i na całym świecie. Coraz więcej pracy przecieka przez granice i trudno coś na to poradzić. Podobnie jest z ryzykiem. Skala ryzyka rośnie w sposób niekontrolowalny.
Pana zdaniem ponowoczesność musi zwiększać ryzyko, na jakie się wystawiamy, czy ono rośnie dlatego, że nie umiemy się w tych nowych czasach odnaleźć?
Ja w ponowoczesność nie wierzę. Nie widzę, żeby podstawowe elementy kultury nowoczesnej znikały z naszego życia.
Chyba nie warto spierać się o słowa.
Tu nie chodzi o słowa, tylko o fałszywy sposób postrzegania świata.