Im bliżej było amerykańskich wyborów, tym częściej w Polsce padało pytanie, kogo Polacy powinni popierać, Busha czy Kerry’ego? Takie pytanie samo się narzuca. Ale czy my dobrze rozumiemy, o co w tym pytaniu chodzi?
To można poznać po odpowiedziach. Mówiono o wizach, offsecie, bliskich kontaktach prezydentów Kwaśniewskiego i Busha, o zdyskontowaniu naszej obecności w Iraku, o korzyściach z roli pomostu łączącego Waszyngton z Europą. Są to sprawy ważne, ale nie najważniejsze.
Podobnie, gdy pod koniec ubiegłego tygodnia podpisywano w Rzymie europejski Traktat Konstytucyjny, powróciło pytanie, czy jest on dobry dla Polski. To pytanie także się narzuca. Ale znów nie jest pewne, że to jest najlepsze pytanie, a zdanie wyrobić sobie można słuchając odpowiedzi.
Mówiono o sile głosu – pozytywnego i blokującego, o Bogu w preambule, o polskim komisarzu. I tym razem mam poważną wątpliwość, czy są to sprawy dla nas najważniejsze.
W polityce jak w życiu: z rozmaitych względów przeważnie milczy się o tym, co jest najważniejsze, natomiast obficie mówi się o rzeczach, o których po miesiącu czy roku mało kto pamięta. Tak było i tym razem. W obu przypadkach nie padły pytania i odpowiedzi, które powinniśmy rozważyć, zanim zdecydujemy, co jest dla nas dobre i co powinniśmy popierać.
Ameryka nie jest dziś zwyczajnym mocarstwem, z którym warto trzymać, żeby mieć się dobrze. Amerykański prezydent jest nie tylko przywódcą mocarstwa. Jest architektem świata. Od niego w decydującej mierze zależy, w jakim kierunku pójdzie cywilizacja. A ta cywilizacja jest dziś na widocznym rozdrożu.
Wizy i offsetowe pieniądze są ważne, ale kształt cywilizacji to sprawa zasadnicza. To oczywiście nie jest przedmiotem kampanii wyborczej. Na wiecach trudno dyskutować o kształcie cywilizacji.