Rodzina Toeplitzów jest rozgałęziona niczym stonoga albo ośmiornica, dlatego lektura nowej książki KTT („Rodzina Toeplitzów”) to lektura pasjonująca, acz niełatwa. „Niestety, płodność moich przodków, zwłaszcza w porównaniu z naszymi czasami, jest przeszkodą w tej opowieści” – przyznaje autor. Pierwsze, co rzuca się w oczy, to ogromna ilość zachowanych dokumentów, fotografii, portretów i bogactwo ikonografii. Podobne wrażenie miałem czytając „W ogrodzie pamięci” Joanny Olczak-Ronikier – książki, która odniosła zasłużony sukces i nawet otrzymała nagrodę Nike. Książce KTT nagrody nie wróżę, autor nie jest – jak mówią Niemcy – salonfahig. Jego poprzednia – przepraszam za słowo – pozycja wydawnicza („Najdłuższe stulecie”) doczekała się jednej (! ) recenzji. Wiele to mówi o panujących stosunkach.
Dla mnie, który nie mam ani jednej fotografii własnej matki, nie mówiąc o dziadach i babkach, oraz ani jednego dokumentu rodzinnego, który byłby starszy ode mnie, jest wręcz zdumiewające, jak przetrwały reprodukowane w książce podobizny, patenty, paszporty, akty nadania z XVIII w., setki listów i portrety z XIX stulecia, z których zaledwie kilka znam z widzenia w domu autora. Przypominają mi się wybory prezydenckie, w których kampania Tadeusza Mazowieckiego przedstawiła dokumenty potwierdzające, że były premier od pokoleń nie jest Żydem. KTT – przeciwnie, mógłby bez trudu okazać dowody, że jest Żydem, a pierwszym, który przybrał nazwisko Toeplitz (od czeskiej miejscowości Cieplice), był w XVIII w. rabin w Lesznie Jehuda Lejb ben Lippman. Nie sądzę jednak, by mu to pomogło w wyborach na prezydenta.
Kupione czy zrobione nazwisko to weszło do historii obok prominentnych rodzin żydowskich jak Bergsonowie, Kronenbergowie, Orgelbrandowie czy Wawelbergowie.