Kilka dni po śmierci Stanisława M. przyszła policja i pod zarzutem zabicia ojca zabrała młodego M. Na ławce przed kamienicą któryś z dyżurnych dyskutantów rzucił, że mu wreszcie historia życia i śmierci sąsiada zaczyna układać się w całość. Kopalnia, psychiatryk, wzniosłe uczucie, zdrada, picie wódki, kace, zbieranie złomu, awantury, meldowanie się na policji, aż po wiszenie w szopie na działkach.
Ławka
Były górnik Stanisław M., lat 57, i jego bezrobotny syn Eugeniusz, lat 20, na ławce przed kamienicą w Rydułtowych pili wódkę, nalewki, a czasami różne kolorowe wynalazki. Po przeciwnej stronie ulicy uczniowie szkoły górniczej przygotowywali się do zawodu mając z okien niepedagogiczny widok na przegranego górnika. Przyjeżdżała policja, czyściła uczniom przedpole, przywracała wiarę w przyszłość. Stary i młody M. znikali na cały dzień w domu albo w mieście. I tak w kółko.
Kiedy ich nie było, ławka zapełniała się dyskutantami z kamienicy. Omawiano między innymi degrengoladę rodziny M. oraz żałowano ładnej górniczej emerytury, która jest przepijana. Sztuka polegała na tym, aby nie dać się na ławce znienacka przyłapać wychodzącym z domu albo powracającym z miasta panom M. Stanisław i syn prawie nigdy nie pokazywali się oddzielnie, mieli wspólny rower składak, nawet przeklinali w dialogu. Pijani też zawsze byli równo.
Stawali przed ławką znienacka i przeklinali siedzących na niej ludzi za wszystkie swoje nieszczęścia. Za kaca, za brak pieniędzy, za alimenty, za żony, które odeszły, i kochanki, które nie chcą przyjść. Przyjeżdżała policja, żeby ich uspokoić.
Butelki
Po co Stanisław z synem zbierali złom i butelki, kamienica nie miała pojęcia.