Archiwum Polityki

Jazda Różyckiego

Trzydziestoczteroletni poeta Tomasz Różycki jest być może najważniejszym zjawiskiem w literaturze polskiej od całych dziesięcioleci – talent połączony z rozumem, dar zapisu języków tajemnych połączony ze świadomością formy, inteligencja połączona z czułością, instynkt tragiczny połączony z temperamentem komicznym – to są pary najrzadsze.

Oczywiście przesadna gloryfikacja to jest jeden z pewnych sposobów uziemienia, wystarczy, że ktoś, mylnie obecnie zwany krytykiem literackim, napisze o zapowiadającym się autorze, że „strach pomyśleć, jakie on ma możliwości”, a tamten leży – wiadomo, że zawsze pisał będzie poniżej czyjegoś bezkarnego strachu myślowego. Nie jestem krytykiem literackim, udało mi się nie być krytykiem literackim, luterski Bóg ciężko mnie na każdym kroku doświadczający oszczędził mi przynajmniej tego tragizmu i być może w związku z tym mam nie strach, a odwagę i poczucie wewnętrznej konieczności powiedzenia o wielkiej poezji kilku prostych i mocnych zdań.

Z całą zabójczością mówię zatem, że jakie ma Tomasz Różycki możliwości: nie wiem. Co jeszcze napisze: nie wiem. Takich rzeczy nigdy się (za kogoś) nie wie i przypinanie (komuś) własnych, nawet ekstatycznych, wizji jego twórczości jest nie czym innym, a znakiem pychy komentatora. Wobec prawdziwej sztuki trzeba mieć pokorę, nie pychę, toteż – powtarzam – co Różycki dalej będzie pisał, nie wiem. Wiem natomiast, co już napisał. I wiem na tej podstawie, że jakby już nie miał żadnych możliwości i jakby już nic nie napisał, to i tak to, co już napisał, daje mu trwałe miejsce w literaturze. Napisał pięć książek poetyckich. Na szczęście nie trzeba ich wydobywać ze środowiskowego mroku.

Polityka 43.2004 (2475) z dnia 23.10.2004; Pilch; s. 109
Reklama