To już prawie dwa lata, jak Vaclav Havel przestał być prezydentem Czech. Prasa wspomina o nim rzadko, nie pokazuje go telewizja, a i on sam nie zabiera głosu w żadnej absorbującej współczesny świat sprawie – czy to wojny w Iraku, czy to wyborów w USA, przyszłości rosyjskiej demokracji czy choćby Unii Europejskiej. Gdyby nie to, że jego nazwisko pojawia się wśród autorów rozmaitych listów otwartych, publikowanych od czasu do czasu na łamach europejskich gazet, można by dojść do wniosku, że Havel – po 12 latach spędzonych w pierwszej lidze światowej polityki – przepadł bez śladu.
Ale przecież nie tylko o politykę chodziło. W 1989 r. Havel, dramaturg i eseista, więziony za przekonania przez reżim komunistyczny, stał się dla całego świata uosobieniem i symbolem zmiany, jaka dokonała się wraz z obaleniem żelaznej kurtyny w Europie Wschodniej. Ten 53-letni przywódca czeskiej opozycji, który jeszcze w październiku 1989 r. siedział, niczym Dobry Wojak Szwejk, w areszcie na praskim Pankracu, dwa miesiące później został prezydentem Czechosłowacji i wprowadził się na praski Hrad, kojarzony (niesłusznie) z „Zamkiem” Kafki. Nigdzie zmiana 1989 r. nie miała w sobie tyle z hitchcockowskiego suspensu.
Światowe media pokochały Vaclava Havla
, a on sam, którego sztuki od ćwierć wieku wystawiano po obu stronach Atlantyku, dał wówczas ludziom to, czego potrzebowali najbardziej – bohatera, z którym mógł utożsamić się każdy. Był jednym z nas – zwykłym, małym człowiekiem, który znalazł się na świeczniku wbrew własnej woli i tak niespodziewanie, że nawet nie zdążył sobie sprawić porządnego garnituru. Za krótkie nogawki, rozbrajający uśmiech i proste, trafiające w sedno hasło „życia w prawdzie”, złożyły się na popularny wizerunek czeskiego prezydenta.