To prawda, że ogólna sytuacja międzynarodowa uległa pogorszeniu. Toczy się dramatyczna wojna z terroryzmem, sojusz atlantycki przeżywa napięcia, osłabła jedność Unii Europejskiej, bardziej akcentowane są interesy narodowe. Ale to jeszcze nie tłumaczy, dlaczego dialog z Niemcami znowu zdominowała przeszłość; chłodne stosunki z Rosją nie dają się poprawić, mniejszych sąsiadów uważamy za nielojalnych, ba, nawet Ameryce zarzucamy niewdzięczność. Żaden chyba naród europejski nie czuje się tak rozczarowany innymi narodami jak my. Powodów tej sytuacji musimy więc szukać przede wszystkim u siebie. I znajdziemy.
Pierwszy, najważniejszy, to brak strategicznych priorytetów. Marzeń, które chcemy spełnić. Przez całą historię III RP takim marzeniem było członkostwo w NATO i Unii Europejskiej. Dziś je mamy i co dalej? Jakiej chcemy Unii i jakiego NATO – nie wiemy. To znaczy wiemy, ale każdy inaczej. Jak niegdyś w przypadku Solidarności, gdy wszyscy wydawali się jednością, ale w rzeczywistości mieli różne cele, tak i teraz okazało się, że nie ma i nie było zgody elit – jedni chcą Unii „angielskiej”, inni „francuskiej”, jedni socjalnej, inni liberalnej, jedni szukają sojuszników w Niemczech, inni w Hiszpanii. Różnice poglądów, nawet bardzo poważne, są dobre pod warunkiem, że są przywódcy, którzy potrafią je opanować i wyznaczyć priorytety. A tych w Polsce brak. Przypadek słabego rządu Leszka Millera, który poszukując utraconego poparcia przekazał politykę zagraniczną do Sejmu, będzie opisywany w podręcznikach. Henry Kissinger powiedział, że (nieudolne) rządy europejskie „traktują problemy światowe jako kwestie do wykorzystania po to, by zyskać poparcie pogrążonych w namiętnych sporach parlamentów”. Czy sprawa „Nicei” nie jest tego ilustracją?