CERN, największy instytut naukowy w świecie, to istna wieża Babel – nie ma drugiego takiego miejsca na Ziemi, gdzie tylu przedstawicieli różnych narodowości dąży do wspólnego celu, jakim jest poznanie najgłębszych tajemnic materii. W przeciwieństwie do biblijnych budowniczych, nie grozi nam jednak poplątanie języków, bo wszyscy porozumiewamy się po angielsku. Inna różnica polega na tym, że nie wznosimy niebotycznej wieży, ale budujemy urządzenia (w tunelach i olbrzymich halach głęboko pod ziemią), które pomagają zajrzeć w głąb materii. Ich rozmiary i złożoność przekraczają wyobraźnię zwykłego człowieka.
Sam CERN jest również niezwykłym miejscem. Bo czyż ktoś widział instytut o powierzchni ponad 600 ha, którego podziemne urządzenia badawcze zajmują obszar kilku tysięcy hektarów i są do tego podzielone granicą państwową?
Mój zespół pracuje w Labie 2 w miejscowości Prevessin, na terenie Francji. Dzisiaj jedziemy na obiad do Tortelli w Labie 1 w Meyrin, w Szwajcarii. Droga biegnie przez bukowy las, w którym dżdżystym latem można spotkać grzybiarzy, a jesienią myśliwych. Ci drudzy na poboczu drogi ustawiają tabliczki z napisem „Chasse” (polowanie), ale z reguły gromadzą się tylko wokół swoich samochodów i odziani w zielone ubrania, zbrojni w dubeltówki popijają wino i raczą się przekąskami.
Jest bezwietrzny i upalny dzień. Powietrze nagrzało się w niecce utworzonej przez pasmo pobliskiej Jury oraz Duży i Mały Salève i jest przesycone wilgocią z odległego o kilkanaście kilometrów Jeziora Genewskiego. Po drodze wyprzedzamy posuwający się w żółwim tempie samochód, który wiezie fragment dużego detektora. Po kilkunastu minutach z karteczką „Rien à déclarer” (nic do oclenia) za przednią szybą przejeżdżamy obok budki celników na granicy francusko-szwajcarskiej i skręcamy w prawo.