Archiwum Polityki

Darfur, czyli jak dopuścić do ludobójstwa

W dwudziestolecie klęski głodu w Etiopii w zachodniosudańskim Darfurze wlecze się największy dziś kryzys humanitarny świata. Ponad milion mieszkańców prowincji musiało uciekać z domów, około 50 tys. straciło życie. Prorządowe bojówki arabskie, tzw. dżandżawidzi, grabią, mordują i gwałcą czarnoskórych obywateli tego samego państwa. W odruchu samoobrony czarni Darfurczycy podnieśli broń przeciwko władzy centralnej. Oskarżają ją o dyskryminację i o tolerowanie rasistowskich bojówek wypierających miejscowe szczepy z ich środowiska życiowego. Nieszczęście wybuchło ponad rok temu i trwa do dziś, choć świat bije na alarm. Kryzys w Darfurze to kolejny egzamin, przed którym stanęła wspólnota międzynarodowa w epoce wojny z terrorem. Egzamin, jak dotąd, oblany.

Przetargi dyplomatyczne wokół katastrofy dopiero pod koniec lipca 2004 r. doprowadziły do uchwalenia rezolucji Rady Bezpieczeństwa ONZ wzywającej rząd w Chartumie do współdziałania w celu rozładowania kryzysu. Chartum udaje, że zależy mu na pokoju, ale robi swoje. Wysyła do stolic świata ministra spraw zagranicznych, który uspokaja polityków: nie jest tak źle, liczby uchodźców i ofiar są mocno przesadzone, robimy wszystko, co w naszej mocy, by problem Darfuru jak najszybciej rozwiązać. To jest marchewka. Ale jest i kij – muzułmański reżim prezydenta Baszira ostrzega: niech wojskowi obserwatorzy Unii Afrykańskiej pilnujący rozejmu uważają, bo mogą paść ofiarą zamachowców-samobójców, jak siły okupacyjne w Iraku. A na użytek wewnętrzny rząd centralny idzie już na całego: Darfur wymyślono na Zachodzie, by mieć pretekst do ataku na Sudan i grabieży sudańskiej ropy naftowej i złota.

Ta taktyka jest skuteczna: Unia Afrykańska nie zdołała doprowadzić do porozumienia między darfurskimi rebeliantami a rządem sudańskim.

Polityka 39.2004 (2471) z dnia 25.09.2004; Komentarze; s. 18
Reklama